Świetny tekst o stosunku Michalkiewicza do szczepień i poszkodowanych przez nie ludzi. Jako, że na smartfonach strony na starych Joomlach są ledwie czytelne, postanowiłem wstawić ten tekst na Złoty Mengele. Oryginalny tekst znajdziesz pod linkiem:
Miłego czytania!
Część 1
-
Redaktorze Michalkiewiczu: To po szczepionkach tak się Panu pogorszyło?
[poniżej już bardzop złagodzony tekst. Jest długi (60 stron) , więc rozbijam na dwie części: dla wszystkich – i poniżej – dla bardziej zainteresowanych. Adresat otrzymał Oryginał. Tytuł-od redakcji MD]
Robert Wasilewski
Szanowny Panie Stanisławie
Jestem świeżo po wysłuchaniu Pańskiej rozmowy z Rafałem Mossakowskim (audycja sprzed dwóch tygodni, ale wczoraj na nią trafiłem), no i po kilku Pana wypowiedziach w sprawie szczepień (że niby państwo ma prawo zmuszać do tego w interesie „bezpieczeństwa” całego społeczeństwa) piorun trafił mnie tak mocno, że postanowiłem, iż nie położę się spać (zaczynam pisać piętnaście po północy), dokąd nie nawrzucam (oczywiście, biorąc w cudzysłów) Panu za kilka bardzo pochopnych opinii w sprawie, o której – jak widzę – nie ma Pan zielonego pojęcia. Jutro powinienem wstać o 5.00 (do pracy), ale trudno. Najpierw obowiązek. Miałem zadzwonić do pana Mossakowskiego, ale – z uwagi na późną porę (zresztą, co on winien?) - pomyślałem, że lepiej nawrzucać Panu. Zatem – ad rem.
Chodzi oczywiście o kwestię szczepień.
Będzie DŁUUGIE – ale zapewniam, że nie będzie się Pan nudził – no i mam nadzieję, że się nie obrazi, bo nie jest to moim celem. Od razu widzę, że nie ma Pan pojęcia o sprawie, o której się wypowiada, więc – ten długi tekst – to tylko WPROWADZENIE do tematyki szczepień, zaledwie absolutne podstawy podstaw.
Mam nadzieję, że uszanuje Pan to, że pisałem całą noc i przeczyta.
Niech dopingiem będzie dla Pana to, że za to, co panu napisałem, wielu lekarzy groziło mi procesami – w tym nawet jeden minister (bo podobne rzeczy umieszczałem oficjalnie w wielu publicznych serwisach) – tak minister, via swój rzecznik zapowiadał mi, że policja już po mnie jedzie i najdalej za kilka godzin będę w kajdankach. Miesiące minęły, ale – jak Pan to cytował – „suchy brandzel”. Szczegóły będą w tekście.
Jako że sam jestem ojcem siedmioletnich bliźniaków:
https://web.facebook.com/robert.wasilewski.9803
to tematem interesuję się już od ponad trzech lat, bardzo intensywnie.
Zostałem – jakby to powiedzieć - turbo-antyszczepionkowcem po tym, jak roczne dziecko jednego z moich kolegów zmarło dwa dni po szczepieniu (zdrowe do chwili szczepienia – urodzone z Apgarem 10), a córka innego kolegi, po jednej ze szczepionek (MMR), skończyła z autyzmem.
Oczywiście, od konowałów, którzy odpowiadają za to (oczywiście tylko moralnie, bo prawnie, to można im „skoczyć”, bo kolesie z Izb Lekarskich, którzy zostają w takich wypadkach powołani na biegłych sądowych - w ramach mafijnej solidarności, nie skrzywdzą swoich wspólników tego barbarzyństwa), otóż usłyszał od nich, że to tylko przypadek i dziecko NA PEWNO nie zmarło z winy szczepionki. Po prostu – nazwali to „nagłą śmiercią łóżeczkową” - po prostu roczne dziecko tak już miało dość, że wzięło i umarło.
Albo nagle, po kilku tysiącach lat historii ludzkości, łóżeczka się wściekły i zaczęły dusić dzieci. Ani autyzm – to też nie po szczepionce. Co prawda dziecko dostało wysokiej gorączki i drgawek zaledwie godzinę po szczepieniu, potem trzy doby krzyku mózgowego (konowały podawały na to środki przeciwgorączkowe i uspokajające), przewlekłe biegunki przez ponad tydzień i wreszcie dziecko zmieniło się prawie w roślinę – z kolcami. Otępienie przeplatane jest atakami niesamowitego szału, kończącego się epizodami padaczkowymi. To dziecko za kilka lat przestanie być dzieckiem – będzie autystycznym dorosłym. Kto się nim zajmie, jak rodziców zabraknie? Jest Pan w stanie wyobrazić sobie życie takiej rodziny? 24 godziny na dobę nerwów napiętych jak postronki, nieustanna opieka nad – teraz już nastolatką – której nawet na kilka minut nie można spuścić z oczu. WYOBRAŻA PAN SOBIE TAKIE ŻYCIE?
Od tej pory wysłuchałem ponad 500 godzin wykładów LEKARZY, oraz przeczytałem kilkanaście książek na ten temat – i to również pisanych nie przez panie z warzywniaka, ale lekarzy-specjalistów z kilkunastoletnią lub więcej, praktyką. I jestem już w 100% pewien, że każdemu Mengele, który zbliżyłby się do moich dzieci ze strzykawką, prędzej skręcę kark, niż pozwolę wstrzyknąć to gówno.
Ponieważ był Pan łaskaw wyrazić opinię, że wszystkie te tezy antyszczepionkowe wygłaszane są przez ludzi nie mających nie wspólnego z medycyną, to pozwolę sobie stanowczo zaprzeczyć. My, rodzice, naprawdę sami tego nie wymyślamy – nasza wiedza (oprócz PRAKTYCZNEJ – robi się te eksperymenty na naszych dzieciach!) na te tematy pochodzi właśnie od LEKARZY. Rodzic - nie będąc sam medykiem - może nie rozumieć, dlaczego jego dziecko nagle zaczyna po szczepionce chorować na różne sposoby (co czasami prowadzi do nieodwracalnego już kalectwa), ale to właśnie LEKARZE odsłaniają rąbka tajemnicy, wyjaśniając nam – profanom i laikom – anatomię poszczepiennych powikłań.
Jest to zresztą swoiste kuriozum i signum temporis dzisiejszych czasów – ta magiczna i zabobonna wiara w wszelkiej maści „specjalistów” - włącznie ze specjalistami od „stylizacji paznokci”. Jest oczywiste, że świat dzisiejszej techniki (czy – niech tam już będzie – medycyny) jest o wiele bardziej skomplikowany, niż 100 lat temu – ale nie znaczy to, że WYKSZTAŁCONY człowiek (chociaż nie w tej dziedzinie), musi bić innym „specjalistom” bezrefleksyjne i zabobonne pokłony. Zwłaszcza wtedy, gdy wystarczy zwykła LOGIKA i znajomość faktów, albo gdy próbują nam oni wmawiać ewidentne banialuki. Jakoś nie poszukujemy dyplomowanego astronoma, by móc stwierdzić, czy za oknem jest noc, czy dzień. Owszem, z szacunkiem i zainteresowaniem posłucham fachowca od mechaniki samochodowej, który będzie mi szczegółowo wyjaśniał wyższość silnika diesla nad benzynowym lub odwrotnie. Ale kiedy zacznie mnie przekonywać, że samochód może jeździć do góry kołami, albo że wszystko jedno, czy do silnika wleję olej o określonej specyfikacji, czy lakierobejcę – to już wiem, że mam do czynienia albo z kretynem (nawet jeżeli z dyplomem), albo hochsztaplerem. Żaden dyplom nie gwarantuje bowiem uczciwości – wręcz przeciwnie. Jeżeli jakaś dziedzina zostanie opanowana wyłącznie przez „specjalistów”, którzy z posiadanych dyplomów zrobią sobie szczelną tarczę przed jakimkolwiek zewnętrznym audytem ich działalności, to patologie zaczynają się tam plenić jak króliki. Kto może ich bowiem skontrolować? Ano, tylko inni fachowcy – ale jeżeli został już stworzony cały SYSTEM korupcyjnej patologii, w którą większość tych „fachowców” jest uwikłana (mało tego, dodatkowo łączy ich wspólnictwo w popełnianych przestępstwach – a okaleczanie dzieci z premedytacją, to już przestępstwo poważne), to kto ten BURDEL posprząta? Kogo w razie czego, sąd będzie powoływał na biegłego? Ano „fachowca” - głównie z tych podporządkowanych skorumpowanemu systemowi – bo to już jest system. To tak, jak z tą kontrolą służ specjalnych – niech i będzie cywil z nadania sejmu, ale … musi dostać od tychże służb certyfikat, że jest fachowcem.
ZACZNIJMY WIĘC SAMODZIELNIE - OD LOGIKI i MINIMUM WIEDZY
Zacznijmy więc od tej "eliminacji chorób" przez Sektę Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków i ich zabobonne, zbrodnicze i drogie gusła. Ta banda hochsztaplerów chwali się wyeliminowaniem ospy prawdziwej, polio - i co najbardziej kuriozalne - odry, banalnej choroby dziecięcej, na którą moje pokolenie chorowało TYSIĄCAMI każdego roku i nikt nie robił z tego żadnej sensacji lub tragedii. Chorowaliśmy całymi klasami - czasem nawet szkoły zamykano, bo nauczycielom nie opłacało się przychodzić dla kilku zdrowych uczniów - którzy albo już mieli, albo jeszcze nie. W Niemczech, do dziś nawet nie rejestruje się tej choroby - dlatego sprawdzenie, ile jej przypadków było za naszą zachodnią granicą, wymagałoby naprawdę dużo pracy.
Jaką więc blagą musi być to straszenie "śmiertelną odrą", jeżeli nawet tak pedantyczny naród jak Niemcy uważa, że nie warto marnować papieru i dysków, by rejestrować jej występowanie. A u nas? Banda skretyniałych prostytutek intelektualnych z tytułami „profesorów”, robi aferę z powodu 10 dzieci w Polsce, które zachorowały na banalną chorobę, którą w moim pokoleniu przechodziło bez żadnych problemów dziesiątki tysięcy dzieci lub więcej. Wykryto 15 przypadków odry - RANY BOSKIE !!! - wszystkie dziennikoorwy finansowane z tymi swoimi burdelami (TVN, POLszmat, TVPiS) przez koncerny szczepionkowe przerywają program, by podać takiego "newsa" z minami, jakby na ziemi wylądowali kosmici, albo wykopano żywego tyranozaura. 15 osób zachorowało na odrę - nadchodzi koniec świata, przykryjcie się gazetą (najlepiej „Wyborczą” lub „Polską” - jeden pies) i połóżcie nogami w kierunku wirusa, zanim nie dotrze do was poderwana w powietrze eskadra myśliwców F-16, ze zdalnie sterowanymi szczepionkami. Rozpalcie stosy dla unikających szczepień, przez których wasze najwspanialsze szczepionki jakoś was nie ochraniają. Postawię więc pytanie, na którym obsra się – za przeproszeniem – każdy z tych „profesorów, doktorów sprostytuowanych” - a jaka szczepionka wyeliminowała dżumę lub trąd? Nigdy - na szczęście - takich szczepień nie było. A jednak choroby te zniknęły SAME - podobnie jak ospa prawdziwa, polio lub inne.
W tej chwili obejrzałem na WSI-24 „wiadomość z ostatniej chwili” - jak to w Pruszkowie „szaleje odra” - zachorowało 10 dzieci. A to wszystko przez „antyszczepionkowców” - jaki jest cel tej propagandy? Ano, prosty – sprawa przećwiczona wcześniej kilkadziesiąt razy – kończą się daty przydatności zakupionych za pieniądze podatników szczepionek, które nie mogą się zmarnować, bo ich utylizacja (to jest traktowane jako odpady wybitnie toksyczne) kosztowałaby duże sumy – lepiej więc wymyślić pretekst, by zutylizować je za darmo, w ciałach dzieci. To proceder uprawiany w Polsce od lat – polskim dzieciom wstrzykuje się szczepionki przeterminowane, oraz takie, które wskutek przerwania łańcucha chłodniczego były przechowywane w niewłaściwych warunkach i potem zostały przez Głównego Inspektora Farmaceutycznego uznane za „felerne” i OFICJALNIE przeznaczone do utylizacji. Nie trafiały jednak do utylizacji – podawano je dzieciom. Nie prowadząc potem nawet żadnych rejestrów dzieci, które nimi zaszczepiono – by monitorować ich stan. Bo i po co? Rozwinę ten temat pod koniec – w związku moim wpisem pod adresem tego Mengele Posobkiewicza, za który groził mi procesem o zniesławienie. Warto też dodać, że do Polski zjeżdżają „wakcynolodzy” z całego świata, by brać udział w specjalnych szkoleniach prowadzonych przez naszych Mengele. Chodzi o szkolenia dotyczące „optymalnego wykorzystania szczepionek” - polscy Mengele chwalą się bowiem przed całym światem, że w Polsce żadnych szczepionek utylizować nie trzeba, nic się nie marnuje, schodzą wszystkie i cały zdumiony świat chce się dowiedzieć, jak my to robimy. Bardzo prosto się robi – wstrzykuje się przegrzane, przeterminowane, na szczepionia wzywa się dzieci młodsze nawet o rok (w stosunku do tego, do przewiduje ów „kalendarz szczepień”), faszystowskimi metodami terroryzuje się nawet tych rodziców, których dzieci po oprzednich szczepeniach zostały ciężko okaleczone.
Ale – wracając do meritum – jeżeli na trąd i dżumę nigdy żadnych szczepionek nie było - a jednak te choroby odeszły - to znaczy, że wyeliminował je inny czynnik, a nie skorumpowane, kretyńskie i szkodliwe gusła Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków. Wzrósł poziom higieny przez samo „h”, wprowadzono wodociągi i kanalizację, pojawiło się mydło i inne odkażające detergenty, ludzie przestali mieszkać w slumsach lub wręcz na ulicy - zaczęli się też lepiej odżywiać - oczywiście, nie mówimy o syfiastym i pełnym chemii pożywieniu dzisiejszym, tylko o czasach 100-150 lat temu. TO WYELIMINOWAŁO CHOROBY - nie gusła jakiegoś zbrodniarza i szarlatana Jennera - który ZABIŁ kilka dzieci sąsiadów, prowadząc na nich swoje debilne eksperymenty. Ten facet sprzedawał wcześniej mikstury z łapek jaszczurek zabijanych o północy (takim był "lekarzem" – są na to kroniki z epoki, cytujące skład jego „lekarstw”) i inne tego typu komediowe mieszanki. Ale zachłanny przemysł wykreował go na "zbawcę świata" i "wielkiego mędrca" - i to skorumpowane kurewstwo pleni się do dziś w szatach „nauki”, a że dzięki rządowym zamówieniom na całym świecie, ma w łapach MILIARDY dolarów, to może kupować sobie nie tylko pojedyncze dziwki z profesorskimi tytułami, ale wręcz założyć całą ich hodowlę na uczelniach medycznych.
Mało tego – w SETKACH publikacji naukowych znajdują się analizy zapadalności na dane choroby, oraz śmiertelności. W krajach, gdzie nie było tylu wojen przewracających wszystko do góry nogami i gdzie archiwa nie płonęły, zachowały się doskonale prowadzone (najczęściej w klasztorach) wykazy i statystyki. Dowodzą one, że WSZYSTKIE szczepionki wprowadzano kilkanaście lat po tym, kiedy zachorowalność na daną chorobę spadła (SAMA!!!) poniżej procenta populacji, zaś śmiertelność na nie – niemal do zera. Dopiero wtedy wprowadzano szczepionki. I dziś, 3/4 ludzi wierzy, że Sekta Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków "uratowała świat" – i mało tego, jak ich zabraknie, to na świat spadną jakieś plagi egipskie. Cytując Pana (i mojego też) ulubionego autora – "my tutaj rządzim, my tutaj szczepim, bez nas by wszystko cholery wzięli..." Pan powinien jeszcze pamiętać, że onegdaj nawet słoneczko wschodziło tylko dzięki Józefowi Stalinowi – i kto w to nie wierzył, mógł gorzko pożałować, że się urodził. A dziś – świat i ludzkość istnieją tylko dzięki Sekcie Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków. Ciekawe, czy tym wszystkim „wakcynistom” nie wydaje się też, że są Napoleonami?
A tak przy okazji – na cholerę też nigdy nie było szczepionki.
Otwieram sobie z miesiąc temu niemiecki ONET i czytam, że w Zimbabwe panuje epidemia cholery, która zabiła już ponad 200 osób.
I od razu tak sobie pomyślałem - jak to możliwe, żeby tego typu epidemie zabijały w XXIw. tyle setek lub nawet tysięcy ludzi. W wieku szczepionek - o których wszystkie dziennikurwy i konowały pieprzą (przepraszam, ale naprawdę nie mogę inaczej), że uratowały świat. To na cholerę nie ma jeszcze szczepionki na cholerę? Są i na gruźlicę (której nie było już 20 lat przed wprowadzeniem tej szczepionki), i na ospę wietrzną, różyczkę, świnkę, odrę (banalne choroby wieku dziecięcego, nie wymagające leczenia poza większymi dawkami witamin i kilkoma dniami odpoczynku w domu), są już nawet i "na raka", "na cholesterol", na skutki uboczne szczepionek - ale na cholerę, która zabija tysiące ludzi, jakoś dziwnie nie ma.
Zanim ktoś spróbuje to sobie wytłumaczyć nieopłacalnością produkcji takowej - bo cholera występuje w postaci endemicznej na ogół tylko w krajach biednych, których nie stać na takowe "cuda medycyny" - to od razu odpowiadam, że nie tędy droga. Jakiś sponsor zawsze by się znalazł. ONZ i WHO przeznaczają setki milionów dolarów rocznie, na zakup szczepionek „na grypę” dla Afryki, gdzie grypa nie występuje w ogóle. W szczepionkowy biznes ostro wszedł Bill Gates i wysyła swoich kapłanów tego kultu po całym świecie. Poza tym, taka szczepionka (na cholerę) mogłaby być też okresowo potrzebna i w krajach wysoko rozwiniętych - np. w przypadku jakichś klęsk żywiołowych (powódź, trzęsienie ziemi), albo działań wojennych, kiedy zniszczenie infrastruktury sanitarnej mogłoby prowadzić do zanieczyszczenia ujęć wody pitnej i w ogóle drastycznie pogorszyłby się stan higieny.
Dlaczego zatem takiej szczepionki nie ma? Wytłumaczenie jest banalnie proste - z tego samego powodu, dla którego nie ma szczepionek na kiłę lub trypla - prawidłowa nazwa to oczywiście tryper (rzeżączka), ale mi fonetycznie lepiej pasuje trypel.
Tym powodem jest to, że żadne szczepionki tak naprawdę nie działają - mnoży się je więc tylko przeciwko chorobom naprawdę bardzo rzadkim (z punktu widzenia statystyki występowania i ryzyka zapadnięcia na nią) i niegroźnym, takim, jak właśnie banalne choroby dziecięce.
Cholera to jednak choroba bardzo poważna (podobnie jak kiła lub trypel) i występująca w określonych rejonach świata na tyle często, by można było przeprowadzić pomiar skuteczności szczepionkowego szamaństwa. Ze wspomnianymi chorobami wenerycznymi podobnie. Nie ma kraju (nawet w Europie), gdzie tylko te dwie najbardziej znane choroby wenerycznie, nie zapełniałyby szpitali ofiarami tych chorób i powikłań po nich.
No więc wyobraźmy sobie, że jakiś cwaniaczek ze szczepionkowej industrii wyrwałby się przed szereg i ogłosił powstanie takiej szczepionki. Wszystkie dziennikurwy i konowały (nawet z profesorskimi tytułami) zaczęłyby dukać te swoje bezmyślne slogany o cudowności szczepionek - jakie bezpieczne i skuteczne. Przecież słyszymy to bez przerwy, co dzień. Więc załóżmy, że któraś firma skusiłaby się na spory zarobek i wypuściła te trzy szczepionki - cholera, kiła, trypel. I okazałoby się, że statystyki tych chorób wcale się nie zmniejszają, a wręcz przeciwnie.
Wyobraźcie sobie teraz miny i reakcje tych wszystkich, których zaszczepiono na kiłę lub trypla i wysłuchali tych bredni o tym, jak to szczepionki są "najbezpieczniejszym i najskuteczniejszym sposobem ochrony przed chorobami”. A potem poszli sobie do panienki "pod latarnią" i niedługo potem skończyli z którąś z tych groźnych chorób - a gdzie jeszcze nie mniej upierdliwe i niebezpieczne chlamydie?
Albo firma cieszy się, że znalazł się sponsor zaszczepienia całej Afryki (gdzie wody brak i częste są jej tego typu groźne zanieczyszczenia), firma zrobiła taką szczepionkę na zamówienie np. ONZ. I okazuje się, że po zaszczepieniu całej Afryki, cholera nadal szaleje z jeszcze większym skutkiem. KOMPROMITACJA NA CAŁEJ LINII.
Dlatego szczepionkowa industria i jej alfonsi (ostatnio niejaki Paweł Kukiz - Szczuciński - kandydujący, o zgrozo, na operetkowe stanowisko Rzecznika Praw Dziecka, którym chce te gówna wciskać iście faszystowskim terrorem), robią szczepionki tylko na bardzo rzadkie choroby już dawno wygasłe (bez pomocy szczepionek) lub choroby banalne i niegroźne (które jednak ich propaganda przedstawia jako istny koniec świata i dopust Boży), by ukryć kompletną nędzę tego hochsztaplerskiego i szkodliwego procederu.
Zapewne zastanawia się Pan też, o co chodzi z tymi „ropnymi gałgankami”.
Tu trzeba sięgnąć do mrocznych początków szczepionkowego szamaństwa. Jak łatwo się domyślić, 200 lat temu nie było jeszcze igieł przelotowych, pozwalających wtłaczać płyny pod skórę. Nie było też miniaturowych, sterylnych szklanych ampułek/buteleczek, w których można by gromadzić ropne bydlęce wybroczyny – posiadające według tej bandy kretynów magiczną moc obrony przed ospą – by potem wtłaczać je do ciała przelotowymi igłami. Jak wyglądały więc pierwsze szczepienia? Ano zbierano te ropne zwierzęce wycieki szmatkami, potem nacinano szczepionemu nieszczęśnikowi skórę nożem i przykładano do rany te nasączone bydlęcą ropą szmaty. Oczywiście, najczęstszym skutkiem tego debilizmu – potępianego już przez sporą grupę ówczesnych profesorów medycyny (oczywiście, tych nieskorumpowanych – na tych szamańskich praktykach, lekarze robili spore pieniądze, bo były to zabiegi DOTOWANE przez władze) – było wywołanie sepsy lub innego zakażenia, co u słabszych ludzi prowadziło do nieodwracalnego kalectwa lub śmierci.
Jest Pan z pokolenia, które jeszcze powinno pamiętać książki Jacka Londona.
A jednym z autobiograficznych opowiadań (nie pamiętam już tytułu, bo napisał ich dziesiątki) London opisywał, jak w młodości został zamknięty w areszcie za włóczęgostwo. Szczepionkowe szaleństwo zbierało już wówczas żniwo – władze urządzały polowania na ludzi na ulicach (istne łapanki), by szczepić wszystko, co tylko się ruszało. W więzieniu z definicji trudno uciekać, więc i Londona czekał ten los. Jego starszy przyjaciel poznany w celi nakazał mu, by po tym zabiegu natychmiast zrobił to, co robi się po ukąszeniu przez węża – wyssał dokładnie ranę i wszystko wypluł. London zaufał temu starszemu, bardziej doświadczonemu mężczyźnie i tak postąpił. Opisywał potem swoich towarzyszy z celi, którzy nie zrobili tego, co on i jego starszy przyjaciel. Po dwóch dniach, na ich ciałach pojawiły się krwawiące krosty, które nie chciały się goić. Całe ciała mieli pokryte plamami, trawiła ich biegunka i wymioty. Nieszczęśnicy ci tarzali się po ziemi w gorączce, krzycząc z bólu i dosłownie gnili żywcem. Chyba z połowa aresztantów zmarła po tych zabiegach.
To pierwszy chyba opisany w ówczesnej literaturze faktu przykład tego, jak szczepionki „ratowały świat”.
RUCH ANTYSZCZEPIONKOWY ZACZĄŁ SIĘ OD LEKARZY.
To była zwykła logika i minimum wiedzy, które wystarczą do ogarnięcia tematu bez uciekania się do wiedzy dyplomowanych specjalistów. A ci – choć na razie tylko nieliczni – jak wspomniałem, zaczynają już „puszczać farbę” i ujawniają autoryzowane swoją wiedzą i dyplomami, szczegóły patologii szczepionkowego szamaństwa.
Tak więc, w tym, co tu dalej napiszę, nie znajdzie Pan już żadnych moich przemyśleń (po większej lub mniejszej butelce), przedstawiam tylko to, co usłyszałem/przeczytałem od LEKARZY.
Oczywiście tych, którzy mają odwagę przeciwstawić się temu skrajnie skorumpowanemu Kultowi Ropnych Gałganków i wyjaśniają, w jaki sposób szczepionki uszkadzają dzieci, jest zdecydowana mniejszość (bo są niszczeni w sposób iście faszystowski) – ale, komu jak komu – Panu nie trzeba chyba tłumaczyć, że prawdy nie ustala się przez głosowanie?
O tym, dlaczego tak zdecydowana większość dyplomowanych medyków, staje się bezmózgimi wyznawcami Sekty Kultu Ropnych Gałganków, będzie później.
Powiedział Pan, że w dzieciństwie również był szczepiony, a i Pańskie dzieci nie odniosły w związku ze szczepieniami żadnych przykrych przygód. Wybaczy Pan, ale nie jest Pan pierwszym, który opowiada takie – proszę się nie obrażać: brednie – słyszałem to już kilkaset razy i zawsze zdradza to, że osoba taka NIE MA POJĘCIA, O CZYM MÓWI.
Ja jestem rocznik '73 – Pana syn Mateusz chyba z pięć lat młodszy ode mnie (znaliśmy się - pracowaliśmy kiedyś razem w księgarni), a Pan, to już epoka dinozaurów. Do czego zmierzam – kiedy odnalazłem swoją książeczkę zdrowia z dzieciństwa, to znalazłem w niej 5 pieczątek po szczepieniach. Słownie – PIĘĆ. Od urodzenia, do 15 lat, szczepiono mnie pięć razy. Pierwsza podana była miesiąc po urodzeniu. Niestety, tusz z pióra, którym wówczas pisano zdążył się rozmyć i nie byłem już w stanie odczytać nazw.
SZANOWNY PANIE – dziś, to TRZY dziecko dostaje już dwie godziny po urodzeniu. A jak matka głupsza i da się omotać konowałom-akwizytorom, to dołoży jeszcze ze dwie dodatkowe. Do szóstego roku życia, dziecko dostaje dziś PONAD 20 dawek.
ZASADA DZIAŁANIA SZCZEPIONEK – TEORIA.
Choć sam lekarzem nie jestem, to zgłębiałem ten temat w podręcznikach i konsultując się z lekarzami. Potrafiłbym to Panu wytłumaczyć tak, że nawet inny lekarz nie poznałby, że nie mam dyplomu. Ale wtedy niewiele by Pan zrozumiał.
Pójdziemy więc na skróty.
Zabieg szczepienia – w teorii (oficjalnie uważanej za niepodważalną) – przypomina szczucie psa. Dajemy psu do powąchania jakiś przedmiot kogoś, na kogo zamierzamy psa poszczuć i wydajmy komendę „BIERZ GO” - ewentualnie jeszcze kopa w ogon na rozpęd. I podobnie mają działać szczepionki – wstrzykujemy w ciało patogen, a wraz z nim jeszcze jakąś inną, silniejszą TOKSYNĘ (najczęściej aluminium), która ma dodatkowo podrażnić układ odpornościowy, zmuszając go do większej aktywności. Limfocyty „obwąchają” wstrzyknięty patogen i jak go potem wywąchają następnym razem, to pokażą mu ruski miesiąc. To teoria – bajka sprzedawana przez Sektę Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków. Problem polega tylko na tym, że wraz z patogenem wstrzykuje się także wiele innych substancji. Wirusy też muszą coś jeść, kiedy leżakują sobie w tych buteleczkach – stosuje się więc dla nich podkład z rozmaitych białek i tłuszczów pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego. Jaką mamy gwarancję, że układ odpornościowy zareaguje akurat na patogen, a nie inne składniki – PODAWANE NIENATURALNĄ DROGĄ? Normalnie, do kontaktu ze światem zewnętrznym nasz organizm używa układu oddechowego, pokarmowego i błon śluzowych. Tam znajdują się „filtry” wyłapujące (w pewnych granicach oczywiście) wszystkie potencjalnie niebezpieczne dla naszego ciała substancje. Czym innym jest zjeść orzeszek, a czym innym wstrzyknąć go sobie pod skórę lub olejek z niego. Podobnie białko zwierzęce. Kiedy poszczujemy psa (dając mu do powąchania czyjś przedmiot), to pies na 100% się nie pomyli – czy tak jest w przypadku układu odpornościowego, zastymulowanego SZTUCZNIE tyloma bodźcami – tyloma OBCYMI ciałami wprowadzanymi tam, gdzie ich być nie powinno? Naturalnym miejscem przeznaczenia np. białka z jajka, oleju (np. z orzechów), jest żołądek – potem reszta przewodu pokarmowego. Tam są wyspecjalizowane szlaki obróbki spożywanych pokarmów. Wstrzyknięcie ich w inne miejsce, do ciała, poza obręb wyznaczony dla nich przez nasz organizm, to jak wbicie drzazgi – TO CIAŁO OBCE. Jak wbijemy sobie drzazgę i nie wyjmiemy jej od razu, to powstanie stan zapalny. Organizm wyśle tam leukocyty (powstanie to, co nazywamy potocznie ropą) – organizm chce się tego pozbyć, bo to ciało obce. Ciało obce w organizmie, niczego dobrego nie robi. Drzazgę spod skóry wyjąć w miarę łatwo – jak usunąć ciała obce wstrzyknięte (rozproszone) głęboko w komórki i przemieszczające się po całym ciele? Efektem są przewlekłe stany zapalne – gdzie? Loteria. Być może organizm zdoła te obce ciała w końcu wydalić i wygasić stan zapalny – a może i nie. Wówczas rozpoczyna się ukryty rozwój choroby przewlekłej, bo wszystkie długotrwałe stany zapalne, do tego właśnie prowadzą. Do ciężkich i być może już nieuleczalnych chorób przewlekłych. Czy nie dlatego właśnie coraz więcej dzieci ma alergię na to, co dla naszego pokolenia było codziennością? My piliśmy mleko litrami, chrupaliśmy orzechy, jedliśmy jajka – bez problemu. Dzisiejsze dzieci (oczywiście niektóre – choć coraz ich więcej), mogą po tym nawet umrzeć. Wszystkie te rzeczy (lub raczej ich przetworzone formy) używane są w szczepionkach (jako pożywka dla hodowanych i potem wszczepianych patogenów). Czy można się dziwić, że układ odpornościowy pobudzany do nieustannej nadaktywności (poprzez sztuczne wywoływanie stanu zapalnego), zostaje rozregulowany (zaburzenie polaryzacji immunologicznej między limfocytami Th1 i Th2 – dokonane w wieku wczesnodziecięcym może być nieodwracalne) i odmawia w końcu posłuszeństwa sprawiając, że organizm staje się niezwykle podatny na wszelkie choroby – wówczas nawet tak banalna choroba jak odra, może stać się śmiertelnym zagrożeniem, a silną reakcję alergiczną mogą wywołać rzeczy (pokarmy lub bodźce), które do tej pory były dla nas naturalne jak powietrze.
Część 2
-
SKŁAD SZCZEPIONEK
Zapewne nie wie Pan, że co druga szczepionka zawiera RTĘĆ (konserwant), a prawie każda ALUMINIUM – substancje silnie neurotoksyczne – w stężeniu niekiedy KILKASET RAZY przekraczającym normy dopuszczalne nawet dla człowieka dorosłego! Jak wspomniałem powyżej, aluminium to składnik nieodłączny – to właśnie ta komenda „bierz go”. Dawek ponad 30 (do 18 lat) – co druga to rtęć, prawie każda aluminium. Nie wiem, czy wie Pan, że używanie aluminiowych przyborów kuchennych jest w gastronomii surowo zabronione – inspekcja sanitarna może nawet zamknąć restaurację, jeżeli znajdzie jeden aluminiowy rondelek lub łyżkę. Chodzi o to, że podczas kontaktu z płynami/substancjami o niskim pH (a więc kwaśnym), jony aluminium przenikają do nich, a jak wspomniałem (i też sobie tego nie wymyśliłem – to wiedza podręcznikowa!), aluminium jest silną neurotoksyną. Działa zresztą destrukcyjnie (podobnie jak rtęć) nie tylko na mózg, może spowodować także wiele innych uszkodzeń w organizmie, a gdzie (w którym organie) nastąpi największe spustoszenie, jest już tylko kwestią rzutu kostką.
W każdym podręczniku pediatrii (neonatologii) znajdzie Pan opis faz rozwojowych układu nerwowego dziecka – od urodzenia. 80% mózgu rozwija się właśnie do drugiego roku. Jest to okres decydujący o całym późniejszym życiu dziecka. I właśnie w tym najbardziej krytycznym okresie, szczepionkowa mafia strzela w rozwijające się mózgi dzieci tak potworną ilością ewidentnych trucizn. Pisałem tu głównie o rtęci i aluminium – to duże uproszczenie i czubek lodowej góry, każda szczepionka zawiera jeszcze całą gamę innych toksycznych świństw, które mogą uszkodzić organizm dziecka na 100 sposobów – do czego jeszcze wrócę.
Wie pan, w jakim kraju jest największa umieralność niemowląt? Poza krajami tzw. trzeciego świata - choć nawet niektóre z nich wypadają lepiej w tej statystyce? W USA!!! Jest to jednocześnie najbardziej zaszczepiony kraj świata - obecnie, dziecko do 15 roku dostaje tam ponad 60 dawek szczepień. Jeszcze w latach '30 ubiegłego wieku, autyzm był tam nieznany - to była przypadłość spotykana u jednego dziecka na 10 tysięcy lub rzadziej. Obecnie, w USA autyzm diagnozuje się co u 50 dziecka. Uuuuups - wróć. Był wówczas autyzm - u dorosłych. U pewnej specyficznej grupy - nazywał się „chorobą szalonych kapeluszników”. Było nawet takie powiedzenie - szalony, jak kapelusznik. Przebiło się nawet do kultury popularnej. Ale mało kto wie, o co w tym chodziło. A chodziło o to, że zapadali na nią głównie ludzie pracujący przy produkcji filcowych kapeluszy. Nie wnikając w szczegóły techniczne chodziło to, że w procesie technologicznym prasowania filcu używano rtęci, której opary wdychali pracownicy tych manufaktur. Po pewnym czasie stwierdzano u nich zaburzenia psychiczne o różnym natężeniu. To byli dorośli ludzie, których mózgi były już biologicznie rozwinięte - ale pod wpływem rtęci dostawali rozmaitych neurologicznych zaburzeń, najczęściej nieodwracalnych.
Z podręcznika pediatrii (lub po rozmowie z lekarzem – tylko proszę nie mówić mu, że pyta Pan o to w kontekście szczepień, bo wówczas zmieni się on w bezmózgiego szympansa dukającego wytresowane mantry Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków) dowie się Pan też, że dziecko nie jest takim samym organizmem jak dorosły. Ma swoją zupełnie odmienną gospodarkę hormonalną, metabolizm, inne rodzaje reakcji na różne bodźce. Innymi słowy – dziecko, to nie dorosły w miniaturze. Z uwagi na to, że organizm dziecka ciągle się rozwija (im dziecko młodsze, tym te różnice są większe), trzeba szczególnie uważać, by nie zaburzyć tych etapów rozwojowych poprzez jakieś niepotrzebne wstrząsy, gdyż wiele z tych procesów rozwojowych przebiega TYLKO RAZ, w określonym czasie. To jak pociąg w jedną stronę – jak go przegapimy, to mamy już pozamiatane. Wywołanie stanu zapalnego mózgu dziecka – właśnie w okresie tego najbardziej intensywnego rozwoju – poprzez wstrzykiwanie mu do mózgu różnych trucizn (bo to, co wstrzykniemy do krwi, za kilka minut znajdzie się już w mózgu dziecka!), może prowadzić – i bardzo często tak jest – do NIEODWRACALNEGO już uszkodzenia układu nerwowego dziecka. W mniejszym lub większym stopniu. To samo dotyczy innych organów i gruczołów – wątroba, nerki, tarczyca, trzustka. Zaburzenie rozwoju tych organów, to potem dziecięca (ale zastająca już na całe życie) cukrzyca obu typów, Hashimoto, choroby nerek, jelit (choroba Leśniowskiego – Crohna).
To teraz zapytam Pana – jak wytłumaczy to, że koncerny farmaceutyczne (szczepionkowe) wydają MILIONY dolarów na „stypendia naukowe” dla konowałów, którzy swoimi naukowymi tytułami będą uwiarygadniać i reklamować wymyślony przez nie program „Dziecko do drugiego roku życia” - polegający właśnie na tym, żeby to akurat w tym okresie wcisnąć w dzieci jak najwięcej szczepień? Okres, w którym rozwija się 80% mózgu dziecka, oraz innych ważnych organów, okres decydujący o funkcjonowaniu układu nerwowego, hormonalnego, odpornościowego na resztę życia. Przypadek?
JAK TO DZIAŁA W PRAKTYCE – CZYLI SPRAWA ALFIEGO EVANSA
Kilka miesięcy temu światem wstrząsnęło to, co stało się w Liverpoolu – gdzie z premedytacją, sądownie zamordowano chore dziecko.
Tak się składa, że prowadziłem korespondencję z rodzicami Alfiego – mam też foto jego KARTY SZCZEPIEŃ.
Foto w załączniku.
Jak widać – nie mało tego. Co prawda w Anglii szczepienia nie są obowiązkowe, ale lekarze „zachęcani” prowizjami od sprzedaży, wciskają rodzicom wszystkie możliwe – niekiedy w sposób bardzo agresywny i natrętny, jak wynika z opowiadań rodzin, które wychowują dzieci na Wyspach.
Rodzice Alfiego, to jeszcze bardzo młodzi i niedoświadczeni ludzie, których dobrze wytrenowany stręczyciel/akwizytor, grając na ich emocjach i strasząc mniej lub bardziej wyimaginowanymi chorobami, może przekonać do wszystkiego. Nawet wstrzykiwania ewidentnych trucizn własnemu dziecku.
Jak widać z facebookowego profilu Kate James (matka) i Toma Evansa (ojciec), dziecko urodziło się zdrowe (Apgar 10) – na co wskazują i publikowane zdjęcia dziecka (śmiejącego się i patrzącego dość bystrymi oczkami na rodziców i świat) i także dokumentacja medyczna. Nie będę tu mnożył obrazków i linków – jak Pan nie wierzy, to niech sobie wejdzie na profile rodziców, gdzie można dokopać się wpisów i zdjęć dziecka sprzed choroby.
A więc zacznijmy od początku – Alfie urodził się zdrowy 09. 05. 2016 i został wypisany w trzeciej dobie po porodzie – z prawidłową masą ciała i Apgarem 10.
11.07.2016 r. Alfie otrzymał osiem szczepionek w czterech wkłuciach. Były to szczepionki - Infanrix IPV Hib, Prevenar, Bexsero, Rotavirus. Już po nich, w dokumentacji medycznej chłopca pojawiły się pierwsze notatki o „zezie rozbieżnym”, który miano diagnozować dalej w innej placówce.
STOP!!.
Od roku 2010, kanadyjski lekarz Andrew Moulden zainteresował się tematem powikłań neurologicznych u szczepionych dzieci. Jako pasjonat fotografii w młodości (ze sporym doświadczeniem), podszedł do badań w nowatorski sposób. Fotografował twarze dzieci (ale i dorosłych) przed i po szczepieniu. Od razu zauważył, że twarze dzieci po szczepieniu ulegają deformacji – w wyniku mikroudarów. Począwszy właśnie od zeza, przez bezwład powiek, zwiększone lub zmniejszone napięcie mięśniowe na różnych częściach twarzy – wykrzywienie kącika ust, podniesienie lub opadnięcie policzka, itp. Dalej poszły specjalistyczne badania neurologiczne, prowadzące do precyzyjnego określenia, który konkretnie nerw został uszkodzony i doprowadził do takiego widocznego na zdjęciu defektu. Mało tego – owe mikroudary mogą wywołać zaburzenia napięcia mięśniowego w innych częściach ciała, co może skutkować za kilka lat wadami postawy i chorobami degeneracyjnymi kości i stawów (np. skolioza). Wykonał kilkaset tych zdjęć i przeanalizował tyleż przypadków dzieci, z którymi zetknął się w swojej praktyce. Rodzice planowali wnieść sprawę do sądu, a dr Moulden miał zeznawać jako świadek oskarżenia, powołując się na swoje ustalenia.
ZMARŁ W LISTOPADZIE 2013r. W TAJEMNICZYCH OKOLICZNOŚCIACH, NA DWA TYGODNIE PRZED ROZPRAWĄ. Protokołu jego sekcji zwłok i przyczyny śmierci dotąd nie odtajniono.
http://szczepienia.manifo.com/dr-andrew-moulden
Po tej pierwszej szczepionkowej sesji, rodzice musieli zaniepokoić się stanem zdrowia Alfiego, bo na dzień przed kolejną szczepionkową sesją, matka opublikowała na swoim profilu bardzo krótki, ale mówiący chyba wszystko komentarz:
„CAN'T STOP THINKING ABOUT ALFIE'S SECOND SET OFF NEEDELS TOMORROW” - tu trzy buźki ze strachem – DREADING IT”
9.09.2016r. Alfie, otrzymał kolejne szczepienia: Infanrix IPV Hib i prawdopodobnie eksperymentalną szczepionkę przeciw meningokokom, oraz Rotarix.
Po tej serii, stwierdzono u chłopca nadmierną ospałość, zwolnienie reakcji na bodźce, brak interakcji na kontakt z matką. Stało się jasne, że dziecko zaczyna wykazywać jednoznaczne objawy umysłowego upośledzenia.
Było kilka dni po śmierci Alfiego – nie miałem jeszcze wtedy odwagi pytać rodziców, czy już wówczas nie podejrzewali, że to szczepienia okaleczają im dziecko – zapewne mieli wątpliwości, ale KONOWAŁÓW szkoli się w specjalnych technikach manipulacyjno – marketingowych (TAK – PRZECHODZĄ TAKIE KURSY!!!), jak zbywać i wyśmiewać nawet najbardziej oczywiste uwagi o pogorszeniu zdrowia dziecka po szczepieniu.
W każdym razie, młodzi rodzice po raz kolejny zaufali systemowi szczepień i 18.11.2016 r. zaaplikowano mu kolejnych siedem szczepionek w trzech wkłuciach: Infanrix IPV Hib, Prevenar 13, Bexsero.
30 listopada 2016 r. w szpitalu Alder Hey zostało przeprowadzone badanie mózgu Alfiego – w którego opisie można przeczytać:
„Skan mózgu MRI wykonany w dniu 30.11.2016 wykazał opóźnioną mielinizację graniczną ze względu na wiek chronologiczny i niewyjaśnione ograniczenie dyfuzji wzdłuż czuciowej kory ruchowej...” STOP!!!
Opóźniona mielinizacja. Zapewne Pan nie wie, co to są osłony mielinowe nerwów – czy tam, bardziej prawidłowo, aksonów komórek nerwowych. Ja też nie wiedziałem – bo nie studiowałem medycyny, ale jeden z uczciwych lekarzy mi to wyjaśnił i opisał. Tłumacząc w bardzo dużym uproszczeniu – nasze nerwy (w mózgu, choć nie tylko) przypominają wiązki kabli przewodzące impulsy elektryczne. Nie jest dla nas żadną tajemnicą, że wszystkie kabelki splecione w wiązki, mają własną izolację. Nie muszę chyba tłumaczyć, co stałoby się, gdybyśmy we wszystkich znanych nam urządzeniach elektrycznych/elektronicznych usunęli nagle osłaniające je izolacje. Dym i ogień – zwarcie i uszkodzenie urządzenia. W MÓZGU LUB OGÓLNIE, WE WŁÓKNACH NERWOWYCH JEST DOKŁADNIE TAK SAMO.
To niech Pan popatrzy teraz na wizualizację (film) nakręcony na wydziale medycznym uniwersytetu w Calgary pokazującą, co dzieje się z owymi mielinami (osłoną naszych włókien nerwowych – tak jak ta izolacja na kablach elektrycznych), pod wpływem rtęci – w takiej ilości, jaką zawiera przeciętna szczepionka. Tutaj pokazano komórki nerwowe ślimaka, ale w tkankach ludzkich działa to tak samo. Czy tego uczą na polskich uczelniach medycznych?
https://www.youtube.com/watch?v=0yrmvHOJyRQ
Nie wiem, czy jest sens to komentować – obraz mówi więcej, niż 1000 słów. Pod wpływem rtęci, osłony mielinowe dosłownie znikają, odsłaniając włókna nerwowe.
Czy można dziwić się, że po szczepieniach dzieci mają problemy neurologiczne – o większym lub mniejszym natężeniu? Niedorozwój umysłowy, autyzm, padaczka, stwardnienie rozsiane – do wyboru, do koloru.
Amerykański NEUROCHIRURG, dr Rusell Blaylock https://en.wikipedia.org/wiki/Russell_Blaylock , który widział tysiące dzieci uszkodzonych po szczepionkach, podczas sekcji otwierał mózgi setek z nich, precyzyjnie opisał nie tylko mechanizm niszczenia osłon mielinowych przez zawartą w szczepionkach rtęć, ale i inne destrukcyjne dla mózgu dziecka – choć nie tylko dziecka – procesy.
A przecież rtęć, aluminium nie zaledwie początek – bo do tego dochodzą opisane przez dr Russella Blaylocka rekcje tworzenia w mózgu potężnej ilości toksyn, w wyniku przewlekłego podrażnienia mikrogleju. Chodzi o to, że pod wpływem podrażnienia mikrogleju w mózgu (większością składników szczepionek – tym razem chodzi nie tylko o rtęć), mózg sam zaczyna wydzielać wiele toksycznych substancji. Robi to dlatego, że otrzymuje sygnał o ataku na niego – czyli na mózg. Oczywiście mikroglej (element układu obronnego mózgu) nie potrafi odróżnić patogenu biologicznego, od innej toksyny (np. chemicznej lub obcego białka). Natura - przy całym swym geniuszu – nie wpadła na to, że ktoś będzie takim idiotą, by wstrzykiwać sobie do krwi (mózgu) rozmaite trucizny i elementy biologicznie obce naszemu organizmowi. Mikroglej pobudza więc wytwarzanie potężnej ilości toksyn, których celem ma być właśnie zabicie tego patogenu, o którego ataku na mózg dostaje on sygnały. Ma go zabić i się wyłączyć – czyli przestać siać tymi toksynami. Bo ich nadmiar, może również uszkodzić mózg – taki elekt uboczny. Gdzie drwa rąbią – tam wióry lecą. Jeżeli szczepień jest dużo, ewentualnie zawarte w nich toksyny „zatrzymają się” gdzieś w organizmie, to będą podrażniać mikroglej w mózgu cały czas – tym samym, mózg w reakcji obronnej, sam będzie wytwarzał dodatkowe toksyczne substancje (mające zabić atakujący patogen) – i ten proces doprowadzi w końcu do autodestrukcji mózgu.
Tu znów polecam wykład tego amerykańskiego neurochirurga, dr Rusella Blaylocka, we wspaniałym wykonaniu „znachora” Jerzego Zięby. Zanim żachnie się Pan, że skoro ten Zięba nie jest lekarzem, to jakim prawem się o takich rzeczach wypowiada – przypominam, Jerzy Zięba tylko TŁUMACZY Z ANGIELSKIEGO i STRESZCZA wykład tego amerykańskiego lekarza (którego zna zresztą osobiście i posługując się perfekcyjnie językiem angielskim, tłumaczy jego prace – jak i innych lekarzy z całego świata) własnymi słowami, by był zrozumiały też dla zwykłych ludzi. Oczywiście, dodaje też swoje komentarze – bo w tej sytuacji trudno się powstrzymać, ale główny wątek, główny przekaz MEDYCZNY, to dokładne streszczenie prac dr Blaylocka.
https://www.youtube.com/watch?v=ineL6H0hJIE
To będą dwie godziny, które – jak Panem nie wstrząsną – to chyba nie ma Pan serca i rozumu. Bo tam nie ma z czym polemizować. To WIEDZA lekarza neurochirurga praktyka, z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem. To wypisy z literatury medycznej, ulotek szczepionek – co pozwala przy okazji odkryć, jakich oszustw i fałszerstw dokonują dystrybutorzy szczepionek na rynek polski, których ulotki jakoś dziwnie różnią się od tych samych preparatów dystrybuowanych na zachodzie. W ulotce zachodniej, w składzie wymieniona jest rtęć – w polskiej, ani śladu. Ten sam produkt – zapewne dla nas robią lepsze, podobnie jak inne rzeczy na rynek polski. W zachodniej ulotce, autyzm jest podany, jako możliwy skutek uboczny – w ulotkach szczepionek na rynek polski, już takich ostrzeżeń nie ma.
Oczywiście – tego typu reakcje (w postaci najbardziej ostrej – kiedy dziecko po szczepionce zaczyna zdradzać te objawy uszkodzenia mózgu niemal natychmiast), nie wystąpią u każdego dziecka. Powiedzmy, że statystycznie występują ciągle u mniejszości. Ale nawet lekarze tacy jak dr Blaylock – oraz setki innych, zajmujących się UCZCIWIE tym tematem - nie potrafią określić, u którego dziecka tak się stanie. Na to wpływają setki, o ile nie tysiące czynników – w dodatku zmiennych, które mogą ulegać wahaniom z sekundy na sekundę, bo procesy zachodzące w naszym ciele są wypadkową milionów reakcji, które dzieją się w organizmie w danej chwili. Stąd też, precyzyjne określenie, któremu dziecku można ze 100% pewnością podać szczepionkę w sposób na tyle bezpieczny, że przynajmniej szlag go nie trafi na miejscu, jest z zasady niemożliwe. To jak rozwiązywanie układu równań z 1000 niewiadomych.
Jednak to, że dziecko nawet miesiąc lub choćby i rok po zaszczepieniu nie zdradza takich ekstremalnych objawów uszkodzeń neurologicznych lub innych nie oznacza, że rodzice mogą już całkiem odetchnąć z ulgą, bo nic już się nie wydarzy. Jeżeli te procesy destrukcyjne w mózgu lub ciele dziecka przebiegają powoli i w mniejszym natężeniu (nie dając widocznych goły okiem gwałtownych objawów, a badań specjalistycznych NIKT po szczepieniach nie prowadzi), to skutki tego – w postaci dowolnej choroby – mogą ujawnić się nawet po kilku miesiącach lub latach. To jest jak rdza – jak korozja pod lakierem samochodu. Niby nic nie widać, auto jak marzenie, aż nagle w tydzień bąble w całym podwoziu i auto na złom. I wcale nie musi być to autyzm, stwardnienie rozsiane, zanikowe boczne lub jakaś odmiana padaczki. Może być tak, że dziecku po prostu gorzej będzie szło w szkole – jego mózg został uszkodzony na tyle subtelnie, że nie da tak ekstremalnych objawów, ale takie dziecko nigdy nie nauczy się już języka obcego, nie przejdzie pewnego poziomu matematyki lub nauk ścisłych, wymagających logicznego myślenia abstrakcyjnego, koncentracji, albo nie osiągnie koordynacji ruchowej, psychofizycznej chociażby na poziomie umożliwiającym prowadzenie auta. Nie rozwinie żadnych talentów. Ot, będzie na poziomie umysłowym wystarczającym do wykonywania prostej pracy fizycznej o powtarzalnym schemacie. Łopata, kilof, worek w górę, worek w dół. Bo już nawet nie kasa w „Biedronce”, gdzie czasem wypadałoby jeszcze umieć liczyć w pamięci. Ostatnio, pewien młody człowiek (na oko 18 lat) w tymże sklepie, kiedy zacięła mu się kasa, nie potrafił mi wydać z pamięci reszty z 10 złotych. Zrobił się czerwony na twarzy, trząsł się ze zdenerwowania i nie potrafił policzyć nawet na palcach. Ludzie w kolejce śmieli się – jak takiego „głąba”, który nie potrafi odjąć w pamięci 10 – 4.31 można posadzić na kasie. Kiedyś też bym się śmiał – teraz patrzę na to z przerażeniem, bo takich ludzi (dzieci i młodzieży) jest już coraz więcej. I nie przylatują z kosmosu. To właśnie skutki szczepień.
Lekarzy mówiących prawdę o szczepieniach jest dużo więcej, są jednak po faszystowsku niszczeni – cenzurowani, zastraszani groźbą odebrania prawa wykonywania zawodu. Prof. Więckowski, prof. Rudolf Klimek, prof. Maria Dorota Majewska, dr Hubert Czerniak, dr Jerzy Jaśkowski, dr Katarzyna Bross – Walderdorf i jeszcze szereg zwykłych lekarzy praktyków. To na podwórku krajowym – w świecie istnieje ogromna ilość fachowej literatury, pisanej przez lekarzy, nazywającej szczepionkowe szamaństwo „największym nieszczęściem i pomyłką w historii medycyny”. Niektórzy otwarcie nazywają ten cały wakcynizm współczesną lobotomią.
GENETYKA – DNA LUDZKICH PŁODÓW W SZCZEPIONKACH
Problemy ze szczepionkami, które powyżej opisałem, to tylko fragment zagadnienia – przejdźmy do być może najważniejszego.
Wiele szczepionek produkowanych jest w oparciu o wirusy hodowane/pozyskiwane z tkanek dzieci poddanych aborcji TYLKO W TYM CELU. Co prawda szczepionkowi Mengele tłumaczą się, że wcale nie abortują dzieci tylko po to, by robić z nich mydło … tj, pardon – nawóz historii ku chwale marksizmu-wakcynizmu, czyli karmę dla hodowanych wirusów, ale można te ich tłumaczenia wsadzić między bajki. Wynika to stąd, że ich proceder nie polega na szabrowaniu w szpitalnych śmietnikach, gdzie wyrzuca się abortowane płody/dzieci. Pobieranie tkanek z ludzkich płodów, to proces podobnie skomplikowany, jak przeszczep organów. Tkanki na potrzeby szczepionkowej industrii MUSZĄ BYĆ ŻYWE – podobnie, jak organy do przeszczepu. Martwe tkanki są dla Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków bezużyteczne. Tak jak dawca organu musi jeszcze żyć, kiedy pobiera się narząd – tak samo płód mający służyć za przyszłą karmę dla wirusów w fabrykach szczepionkowej industrii, musi być żywy w trakcie rozrywania go na kawałki. Potrzeba do tego kilku wykwalifikowanych rzeźników, którzy potrafią tak rozcinać płód na kawałki, żeby żył podczas tej operacji jak najdłużej i jak najwięcej żywych tkanek dało się pobrać. Stąd wniosek, że nie są to zabiegi przypadkowe, bo wymagają specjalistycznego sprzętu i odpowiednio przeszkolonych rzeźników. Ale szczepionkowi Mengele tłumaczą nam, że ci rzeźnicy po prostu „przechodzili z tragarzami” koło jakiegoś szpitala, gdzie akurat miano dokonać aborcji.
W ulotkach szczepionek nazywa się takie składniki elegancko, nic nie mówiącym laikowi określeniem „komórki diploidalne” - żeby frajerzy nie zajarzyli, że podając sobie/dziecku taką szczepionkę, biorą udział we wtórnym kanibalizmie – który rzekomo jest prawnie zakazany.
Potem, koktajl ten, wstrzykiwany jest innemu dziecku. Jak kogoś nie odstręcza jeszcze sam fakt, że dla tych zbrodniczych guseł MORDUJE SIĘ inne dzieci i to w sposób potworny, to może otrzeźwi go informacja, że w fazie produkcji szczepionek niemożliwe jest dokładne odseparowanie owych "wirusów szczepionkowych" (do których wakcyniści tak bezwstydnie się onanizują i przypisują im magiczną moc obrony dzieci przed chorobami) od RESZTY KOMÓREK WYKORZYSTANYCH DO HODOWLI. Zatem, z każdą szczepionką, w WASZE DZIECI wstrzykiwane jest DNA OBCYCH DZIECI. Co to oznacza? Mutacje genetyczne, mogące prowadzić do śmiertelnie niebezpiecznych chorób przewlekłych (autoimmunologicznych, alergicznych, nieodwracalnie degenerujących organy) - z nowotworami włącznie. Chodzi o to, że w świetle genetyki - WASZE DZIECKO MA KILKU OJCÓW I KILKA MATEK - staje się zatem MUTANTEM GENETYCZNYM - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oczywiście, stopień modyfikacji genetycznej nie jest na tyle wielki, by dziecku wyrosło trzecie ucho lub kolejny nos na plecach - nie o to chodzi. Są to jednak zaburzenia genetyczne wystarczające, by dokonać zaburzenia "programu operacyjnego" DNA, odpowiedzialnego za prawidłową pracę wszystkich organów i gruczołów człowieka, reprodukcji białek w naszych komórkach. I nagle mamy oba typy cukrzycy, choroby jelit, wątroby, tarczycy, zaburzenia neurologiczne, choroby układu stawowego, mięśniowego - do wyboru, do koloru, bo nigdy nie wiadomo, gdzie dana genetyczna modyfikacja, zaburzenie oryginalnego genotypu waszego dziecka (geny ojca i matki) się objawi.
Jest jeszcze wiele wątków tego problemu - ponieważ ilość szczepionek, które trzeba produkować, by w rozmaitych FASZYSTOWSKICH państwach WMUSZAĆ je potem TERROREM w dzieci, sięga setek milionów rocznie, to pojawia się problem - skąd wziąć tyle płodów? Znaleźć tyle degeneratek, które sprzedadzą swoje dziecko "na części" tym rzeźnikom - nie jest tak łatwo. Poza tym, każda taka operacja ćwiartowania płodu i wycinania tkanek, wymaga całego zespołu rzeźników - by jak najlepiej wypatroszyć płód dokąd jeszcze żyje - czyli utrzymywać go przy życiu jak najdłużej, by jak najwięcej żywych tkanek pozyskać, zanim umrze. W obiegu szczepionkowym są zatem tkanki pobrane z dzieci jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Są one sztucznie utrzymywane przy życiu i namnażane - poprzez generowanie w nich procesów zbliżonych do tworzenia się KOMÓREK NOWOTWOROWYCH - bo one są, jak to określają genetycy - nieśmiertelne, można zatem replikować je teoretycznie w nieskończoność, co - jak pocieszają wakcyniczni Mengele - pozwala zmniejszyć ilość dzieci, które trzeba pokroić, by pozyskiwać kolejne partie komórek do hodowania na nich wirusów. Tym, czego głośno nie mówią jest to, że im dłużej te komórki się replikują (im więcej takich cykli namnażania przejdą), tym większy mają potencjał wywoływania WSZELKIEGO RODZAJU NOWOTWORÓW. Od białaczki, po raka prostaty lub mózgu - do wyboru, do koloru. To już tylko kwestia rzutu kostką, gdzie wszczepiona zmutowana komórka, rozpocznie proces nowotworowy.
Jedną z konsekwencji szczepień - najbardziej widoczną gołym okiem - jest WZRASTAJĄCE KALECTWO UMYSŁOWE. Zaburzenia procesu uczenia, niezdolność do opanowania nawet najprostszych działań arytmetycznych na poziomie jednocyfrowym. Według badań sprzed 10 lat, dzisiejsze dzieci dwunastoletnie, są na poziomie umysłowym ośmiolatków sprzed 20 lat. Mimo pojawienia się masowej obecności tych wszystkich elektronicznych gadżetów, którymi dzieci chętnie się bawią - obiektywnie, ich iloraz inteligencji (liczony w sposób bardziej złożony, niż tylko umiejętnością wciskania kilku guzików na telefonie lub innej zabawce) spadł drastycznie. Współczesne dzieci nie są wstanie utrzymać koncentracji podczas nauki czegoś nowego dłużej, niż pół minuty. Nauczyciele biją na alarm – dzieci nie potrafią myśleć, nie pamiętają, co mówiło im się zaledwie 10 minut wcześniej – w każdej szkole powstają klasy specjalne dla dzieci opóźnionych w rozwoju. Szkolni psycholodzy i logopedzi nie wyrabiają – większość rodziców odsyłają z kwitkiem do placówek rehabilitacyjnych poza szkołą, bo dzieci wymagających pomocy jest kilka razy więcej, niż doba ma godzin.
Odnoszę wrażenie, że to samo dzieje się z ich rodzicami - obejrzenie i przeanalizowanie materiału o długości ZALEDWIE 30 MINUT, już przerasta ich możliwości umysłowe. W szkole, lekcja trwała 45 minut i moje pokolenie - nawet dzieci - było w stanie jakoś to wytrzymać i nawet kilka minut w tym czasie pomyśleć o tym, czego słuchają. Teraz, nawet dorośli, nie potrafią w skupieniu przesłuchać 30-to minutowego wykładu opowiedzianego im niezwykle uproszczonym językiem, odfiltrowanego z wszelkich niezrozumiałych terminów fachowych - wykładu niezmiernie ważnego, bo dotyczącego życia ich własnych dzieci.
Doktor Theresa Deisher – mikrobiolog i genetyk z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem – zaniepokojona informacjami o fragmentach ludzkiego DNA w szczepionkach, wykonała w swoim laboratorium proste doświadczenie. Wzięła pod lupę ludzkie tkanki i wszczepiła im fragmenty obcego DNA (innego człowieka – tak jak ma to miejsce w szczepionkach) – i co się okazało? Już w ciągu pierwszych 20 minut, fragmenty tego wszczepionego obcego DNA, wmontowały się w 1% genomu tkanki poddanej badaniu. Dr Deisher była wstrząśnięta – według niej, oznacza to otwarcie istnej puszki Pandory z chorobami, których nawet nie potrafimy jeszcze sobie wyobrazić. Będą to w dodatku choroby nieuleczalne i … dziedziczne, gdyż te zaburzone geny będą przekazywane potomstwu – o ile takie zaburzenie nie doprowadzi do BEZPŁODNOŚCI.
Jej wykłady na ten ten temat są również dostępne w sieci – tu podrzucam tylko wprowadzenie do tego kolejnego, szerokiego tematu, dotyczącego zaledwie wycinka problematyki szczepień:
https://www.youtube.com/watch?v=haaOUHLikII&t=17s
(Szczepionki z abortowanych płodów)
„BADANIA SZCZEPIONEK” i RYNEK „BADAŃ KLINICZNYCH” - czyli korupcyjne powiązania „ekspertów”, oraz rządowych urzędników i polskie dzieci w roli królików doświadczalnych.
To, że medyczny faszyzm rozwija się w Polsce prężnie i ma wielu wpływowych aktywistów, ludziom zorientowanym w temacie (a więc rodzicom mającym małe dzieci, na których funkcjonariusze medyczni - zwani nie wiedzieć czemu lekarzami – prowadzą dla koncernów farmaceutycznych rozmaite podejrzane eksperymenty), wiadomo już od kilku lat.
Polska jest największym w Europie poligonem doświadczalnym koncernów farmaceutycznych. Polskim dzieciom przymusowo podaje się szczepionki WYCOFANE WIELE LAT TEMU w krajach poważnych, takich jak Niemcy, Szwecja, Francja, Holandia, z powodu potwierdzenia występowania po nich wielu poważnych skutków ubocznych.
Jesteśmy (razem z Bułgarią i Rumunią) krajem, który jest w sposób szczególny lobbowany (ŁAPÓWKI), by utrzymać nie tylko przymus szczepień, ale i ciągle dokładać nowe - wbrew danym pokazującym jasno, że im więcej szczepień, tym większa śmiertelność i wyższy wskaźnik poważnych chorób przewlekłych u dzieci.
Istnieją doskonale zorganizowane struktury międzynarodowe (finansowane przez koncerny szczepionkowe), które za pomocą swojej agentury (owi polscy łasi na międzynarodowe granty "specjaliści" od szczepień - widujesz ich w telewizji co drugi dzień), troszczą się właśnie o to, by utrzymać prowadzenie tych eksperymentów medycznych na polskich dzieciach, oraz czerpać zyski liczone w MILIARDACH dolarów.
Trzeba dodać, że prowadzenie badań preparatów farmaceutycznych, jest niesłychanie kosztowne. O ile jeszcze w przypadku leków na konkretne choroby (na które chorują miliony ludzi), znalezienie chętnych do udziału w badaniu bywa stosunkowo łatwe – zwłaszcza jeżeli chodzi o choroby śmiertelne i nieuleczalne, gdzie umierający pacjenci nie mają wiele do stracenia – to w przypadku środków farmaceutycznych nie związanych bezpośrednio z ratowaniem życia, sprawa ma się krańcowo odmiennie.
Żaden normalny, zdrowy człowiek, nie pozwoli podawać sobie doustnie lub w postaci zastrzyku, rozmaitych nienaturalnych dla organizmu substancji, w ramach jakichś eksperymentów, gdyż wiadomo, z jakim wiąże się to ryzykiem. Stąd, koncerny farmaceutyczne muszą OCHOTNIKOM do takich badań płacić spore pieniądze. Aby badanie było wiarygodne, musi odbywać się na sporej grupie ludzi, odpowiednio dobranych – zarówno losowo, jak i pod kątem określonych cech związanych z oczekiwanym działaniem leku. Setki – jeżeli nie tysiące ochotników i każdemu trzeba za podjęcie takiego ryzyka zapłacić. I to nie „na waciki”. Za udział w medycznym eksperymencie, ochotnicy (nie liczący na uratowanie życia – w przypadku ciężko chorych) biorą spore wynagrodzenie.
Każdemu zapłacić po kilkanaście – kilkadziesiąt tysięcy (mniejsza o walutę), to daje już miliony – o wiele łatwiej i taniej dać jedną łapówkę urzędnikowi i ten już załatwi, żeby ten lek podawać w jego kraju – być może nawet PRZYMUSOWO – jak w przypadku szczepionek.
Polscy ministrowie (niejaki Łanda – jeszcze za czasów poprzedniego Mengele - Radziwiłła) pracują na dodatkowych etatach w koncernach, które potem wygrywają "przetargi" na swoje szczepionki i uzyskują możliwość BEZKARNEGO (bez żadnej odpowiedzialności) okaleczania tysięcy dzieci i czerpania zysków liczonych w MILIARDACH dolarów rocznie, ze sprzedaży tego świństwa. Dla nie zorientowanych - koszt produkcji jednej szczepionki, to kilkanaście centów. Skorumpowane rządy kupują je masowo (ok. 400 tys. urodzin dzieci w Polsce rocznie - po 26 dawek w "kalendarzu szczepień" - kilka rocznie,a przecież Polska to zaledwie pryszcz na mapie świata) już po KILKADZIESIĄT dolarów sztuka i wmuszają to potem w NASZE dzieci. To przebitka 10 razy lepsza, niż przy handlu narkotykami. Narkoman może kupi porcję hery, może nie - trzeba go sobie wyhodować. A tu wystarczy wprowadzić przymus - że niby to dla naszego dobra.
Wiemy też, że i obecny minister Szumowski, ma brata związanego silnie z branżą farmaceutyczną.
O programach szczepień w Polsce, decyduje wąska grupa „EKSPERTÓW” (werbowanych przez ministerstwo) – ludzi, KTÓRYCH NAZWISK NIKT NIE ZNA – nawet lekarze. Ostatnio jednak, wskutek wprowadzenia przepisów antykorupcyjnych, koncerny farmaceutyczne muszą publikować doroczny tzw. raport przejrzystości – czyli wykaz lekarzy, którym fundują rozmaite stypendia, oraz zlecają „szkolenia” - czytaj: zlecają działalność typowo pijarowską na rzecz produkowanych przez nie leków.
I cóż się okazuje – na tej liście płac są WSZYSCY szefowie (ale nie tylko szefowie – ci podrzędniejsi, ale bardzo aktywni medialnie takoż ) lekarskich stowarzyszeń, opiniujących praktykę lekarską, oraz powoływani na „doradców” w sprawie szczepień. „EKSPERCI” - ci przez duże „E” - o których wspominałem na początku, to jeszcze inna grupa – ich już nawet nie widzimy na radarze. To kompletnie anonimowa „najwyższa kasta” - EPIDEMIOLODZY, których personalia chroni zapewne jakaś tajemnica państwowa, bo kilku lekarzy próbowało ustalić ich nazwiska i po kilku godzinach sprawdzania zrezygnowali zniechęceni.
Polskie dzieci (jako jedyne w Europie - z bułgarskimi i rumuńskimi) stają się więc królikami doświadczalnymi dla koncernów, a hordy łapówkarzy (począwszy od ministerstwa) uczyniły sobie szczurzy interes z okaleczania pod przymusem CUDZYCH dzieci. Jak np. w Niemczech lub innym poważnym kraju, po DOBROWOLNYM szczepieniu (jeżeli głupi rodzice zdecydują się na te gusła), dziecko zostanie okaleczone (co dość często potwierdzają sądy), to koncern produkujący szczepionkę lub państwo (opiniujące dopuszczenie szczepionki na rynek) musi takim rodzicom wypłacić gigantyczne odszkodowanie. W Polsce, TYSIĄCE dzieci rocznie jest okaleczonych PRZYMUSOWYMI szczepieniami i rzecz oczywista, żadna rodzina nie dostanie za to ANI GROSZA. Mało tego - SSanepid będzie ich zmuszał do kolejnych szczepień (wysokie grzywny, liczone w tysiącach złotych), a ogłupieni tą szczepionkową propagandą lekarze, będą wmawiać rodzicom urągające rozumowi brednie, że choroba dziecka nie ma żadnego związku ze szczepieniem (bo te są wspaniałe) - nawet, jeżeli dziecko dostanie drgawek 5 minut po szczepieniu. Komar przeleciał, zła karma spłynęła z kosmosu i stąd nagła padaczka u dziecka, bo przecież nie od szczepionki. TAKICH SPRAW SĄ TYSIĄCE ROCZNIE (choć oczywiście nie usłyszymy o nich w TV) - a szczepień PRZYMUSOWYCH przybywa.
Szczepionkowa mafia sięga nie tylko ministerstwa, ale i akademii medycznych, w których (znów, jesteśmy w tym temacie ewenementem w Europie), ogłupia się już studentów medycyny, wymagając od nich podejścia do szczepień raczej przypominającego sekciarską indoktrynację, niż naukowego krytycyzmu i konfrontacji teorii z praktyką. Lekarzy starej daty - którzy widząc to ogłupianie młodych lekarzy protestują, ciąga się po sądach i wytacza im sprawy o odebranie prawa wykonywania zawodu. Lekarz pediatra w przychodni, który ma na swojej liście pacjentów choćby kilka nieszczepionych dzieci (0.5%), zaraz jest wzywany do kierownictwa przychodni (nie wykonał planu sprzedaży) i surowo upominany. A jak jeszcze wydałoby się, że uświadomił rodzicom, że szczepienia łączą się także z poważnym ryzykiem okaleczenia dziecka - i ci wówczas odmówili szczepienia - to może od razu składać CV na kasę do "Biedronki", bo w zawodzie lekarza już pracy nie dostanie. Obecnie toczy się kilka takich spraw (wewnętrzne kapturowe sądy lekarskie - odbierające prawo wykonywania zawodu) przeciwko lekarzom z kilkudziesięcioletnią nienaganną praktyką zawodową, którzy uratowali pewnie życie setkom dzieci. Ale nie chcą być bezkrytycznymi członkami szczepionkowej sekty/mafii i odważyli się powiedzieć, jakie negatywne skutki szczepień widzieli u dzieci.
W powstałym zaledwie 6 lat temu stowarzyszeniu rodziców dzieci poszkodowanych przez szczepienia STOP NOP (stop niepożądanym odczynom poszczepiennym) zarejestrowanych jest już ponad 40 tys. przypadków naprawdę ciężkich okaleczeń dzieci po szczepieniach – ze zgonami włącznie. Jeżeli ktoś zastanawia się, czy to dużo, czy mało – jak na te 6 lat działalności – to przypominam, że są to jedynie przypadki ZGŁOSZONE w stowarzyszeniu, a więc przypadki rodziców na tyle świadomych i ogarniętych, by dochodzić przyczyny kalectwa swojego zdrowego do chwili szczepienia dziecka. Potrafiących szukać informacji i pomocy u lekarzy krytycznych wobec szczepień (a tych jest bardzo mało, bo jak wspomniałem wyżej - są albo ogłupieni, albo skorumpowani, albo skutecznie zastraszeni), oraz zdolnych dotrzeć do informacji o istnieniu takiego stowarzyszenia. A przecież łatwo sobie wyobrazić, ilu rodziców, których dzieci po szczepieniu doznały poważnego kalectwa , uwierzyło w tłumaczenia lekarzy, że późniejszy stan dziecka, to tylko efekt nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, albo wręcz – u co bardziej bezczelnych konowałów – że to wszystko dlatego, że szczepienie zostało wykonane za późno i dlatego dziecko tak poważnie zachorowało.
Z podstawowych praw statystyki wiadomo, że działalnością sformalizowaną w jakimkolwiek stowarzyszeniu, objętych jest najwyżej 5% ludzi zainteresowanych danym tematem. Nie tylko ludzie zgromadzeni w stowarzyszeniu hodowców rybek mają akwaria – wręcz przeciwnie, do takiego stowarzyszenia należy ułamek posiadaczy akwariów. Gdyby przełożyć to porównanie na naszą problematykę, to wyszłoby, że tych rodzin poszkodowanych jest kilkadziesiąt razy więcej. Zgadzałoby się to z analogicznymi danymi na ten temat, publikowanym za oceanem, w amerykańskiej, rządowej bazie powikłań poszczepiennych (VAERS), według której, do trafia do niej zaledwie do 5% wszystkich przypadków. Jeżeli zatem przemnożymy sobie owo 40 tys. razy 20, to otrzymamy faktyczną liczbę powikłań poszczepiennych w Polsce – ponad 130 tys. rocznie, na 400 tys. urodzin. Czyli, co trzecie dziecko dostaje po szczepieniach jakichś powikłań o różnym natężeniu i wymaga potem, albo specjalistycznego - czasem wieloletniego leczenia, albo jest regularnym pacjentem poradni alergorlogicznych lub konsumentem antybiotyków i innych tabletek, gdyż nie potrafi przejść jednej zimy bez zapalenia oskrzeli lub podobnej atrakcji.
To znów zgadza się z oficjalnymi danymi na stronach GUS – od podwojenia liczby obowiązkowych szczepień w połowie lat '90, śmiertelność i liczba hospitalizacji dzieci do 2 roku życia (a więc w okresie kiedy dziecku podawanych jest ponad 20 dawek szczepień) wzrosła o 50%. W polskich szpitalach dobudowuje się całe oddziały dla dzieci z nowotworami lub innymi przewlekłymi chorobami, które diagnozuje się w coraz niższym wieku. Warto zauważyć, że Polaków ubyło przez ostatnie dwadzieścia lat kilka milionów - a szpitali przybywa, specjalistyczne oddziały chorób przewlekłych, ciężkich dosłownie pękają w szwach, a wiek chorych gwałtownie się obniża. Dziecięce oddziały logopedyczne (upośledzenia mowy) są tak oblężone, że zapisy sięgają kilku miesięcy – szkolni logopedzi biją na alarm, a sami nie są w stanie przerobić nawet 1/4 dzieci w swoich szkołach, które wymagają takiej rehabilitacji. W szkole, gdzie chodzą moje dzieci, ponad połowa dzieci, u których nauczyciele stwierdzili opóźnienie w rozwoju mowy, zostały odesłane do placówek zewnętrznych. Kiedy moje bliźniaki chodziły do przedszkola, na niemal co drugiej szafce wisiały kartki, czego absolutnie nie wolno podawać tym dzieciom do jedzenia, bo mogą mieć po tym poważne reakcje alergiczne.
Niestety, świadomość i wiedza o nawet podstawowych chorobach i zagadnieniach medycznych, jest – wbrew pozorom – w Polsce koszmarnie niska, stąd też rodzice bardzo często uginają się pod autorytetem tytułu medycznego, choćby lekarz wygadywał najbardziej sprzeczne z logiką i faktami bzdury.
A jednak – choćby wskutek tej działalności stowarzyszenia i osobistych doświadczeń coraz większej grupy rodziców – świadomość zwłaszcza młodych rodziców rośnie, a zaufanie do szczepień spada. W internecie pojawia się coraz więcej profesjonalnie sporządzonych materiałów naukowych, publikowanych zarówno przez lekarzy praktyków z wysokimi tytułami naukowymi, jak i akademików – badaczy prowadzących doświadczenia laboratoryjne, odsłaniających nieznane dotąd szerszej opinii publicznej mroczne strony szczepień i całego związanego z nimi przemysłu – niewyobrażalna korupcja, fałszowanie i pozorowanie badań dowodzących ich rzekomego bezpieczeństwa i skuteczności, używanie do szczepionek tkanek z abortowanych w tym celu płodów ludzkich, ukrywanie skali powikłań wywoływanych przez szczepienia, oraz terroryzowanie i niszczenie w sposób absolutnie bandycki lekarzy, którzy ośmielą się powiedzieć na temat szczepień choć słowo odbiegające od oficjalnej propagandy.
Mnie na studiach - na wykładach z filozofii i metodologii nauk - uczono jeszcze paradygmatu Karla Poppera, że nauką jest tylko to, co może zostać zakwestionowane i poddane weryfikacji w toku doświadczenia. Tam zaś, gdzie krytykowanie jakiejś teorii i próba poddania jej obiektywnej weryfikacji spotykają się z represjami, nie mamy do czynienia z nauką, tylko z religią (i to w wydaniu sekciarskim) lub niebezpieczną ideologią, będącą instrumentem propagandy systemu totalitarnego.
Mimo to, jak wspomniałem, liczba rodziców odmawiających szczepień dzieci (zwłaszcza w okresie niemowlęcym) ciągle wzrasta – co prawda powoli, ale jednak systematycznie. Są to rodzice zorientowani w tym temacie niekiedy dużo lepiej od stręczących im szczepienia pediatrów – których cała wiedza o szczepionkach sprowadza się do wydukania wbitej im na studiach mantry, że szczepionki „uratowały świat” - co jest bzdurą o tyle oczywistą, że na wiele groźnych chorób (trąd, cholera, dżuma) nigdy żadnych szczepionek nie było.
Rodzice ci, potrafią już z pamięci wyliczyć wszystkie toksyczne i niebezpieczne składniki szczepionek (rtęć, aluminium, formaldehyd, polisorbat 80, fosforan tributylu, siarczan neomycyny, polimyksyna B, obce genetycznie białka pochodzące z ludzkich i zwierzęcych płodów), wykazać o ile przekraczają one normy dopuszczalne nawet dla dorosłych – a co dopiero dla niemowląt, opisać i uzasadnić (z użyciem fachowej terminologii medycznej) możliwe powikłania i ich szkodliwy wpływ na organizm dziecka. Słowem, powiedzieć to, o czym na ogół dyplomowane KONOWAŁY (a takich jest już niestety większość) nie mają nawet bladego pojęcia, bo jedyne czego ich uczono na studiach o szczepieniach to, że jak pielęgniarka przechodzi ze strzykawką, to trzeba przyklęknąć, ukłonić się i wymamrotać zaklęcie dziękczynne wpojone im przez kapłanów Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków.
Lekarze tacy pojmują też w lot, że jeżeli ich akwizycja i sprzedaż szczepionkowych guseł będzie dochodzić do 100%, to mają szansę na „granty” od koncernów i raz na jakiś czas luksusową wycieczkę, podczas gdy spadek sprzedaży, może skończyć się dla nich nawet pożegnaniem z zawodem. Że to niemoralne? Jak w takim razie ci ludzie mogą potem patrzeć w lustro? Nie boją się? Nie - SYSTEM skutecznie dba o ich dobre samopoczucie i zapewnia, że wszystko co robią, jest wspaniałe. Do tego stopnia, że lekarz może nawet bezkarnie zabić pacjenta (dziecko), byle tylko robił to zgodnie z PROCEDURAMI, czyli podawał szczepionki - nawet tak, jak szympans. Widzi, że już po pierwszej dziecko się dusi, dostaje drgawek padaczkowych, to od razu podaje drugą i trzecią – żeby tylko zdążyć, zanim dziecko umrze (żeby szczepionka zeszła ze stanu magazynowego), bo wstrzykiwanie w zwłoki, to już jednak lekkie przegięcie – w każdym razie, jak dotąd. Chociaż to też już nieaktualne – znam przypadek, kiedy sanepid nakładał na rodzinę kilka tysięcy grzywny – za nieszczepienie dziecka, mimo że ta rodzina już żadnego dziecka nie miała, bo zmarło kilka lat wcześniej – w wyniku powikłań poszczepiennych właśnie. I mimo to rodzice dostawali grzywny, że nie zgłaszają się z dzieckiem na szczepienie. I tym wakcynicznym Mengele absolutnie NIC za to nie grozi! I odwrotnie – lekarzowi, który obiektywnie poprawiłby stan zdrowia dziecka lub nawet uratował mu życie, ale zrobił to niezgodnie z PROCEDURAMI i "wytycznymi" z ministerstwa, grozi odpowiedzialność korporacyjna (odebranie prawa wykonywania zawodu) lub nawet karna. Takich spraw toczy się w chwili obecnej kilka.
3 czerwca – w tym roku (jak i w poprzednim) – w Warszawie odbyła się wielka demonstracja przeciwko przymusowi szczepień. Sami organizatorzy ze STOP NOP , za pierwszym razem (rok temu) nie spodziewali się takiej frekwencji. Zapowiadało się 600 osób, a przybyło ok. 10 tys. A przecież, jak potem wynikało z wpisów na profilu stowarzyszenia, kilka razy więcej rodziców przepraszało, że nie mogą przyjechać, bo przecież kalekie dzieci z autyzmem, padaczką lub innymi chorobami uniemożliwiającymi jakąkolwiek mobilność. Przemarsz ulicami Warszawy trwał ponad dwie godziny – a potem jeszcze wiec na Starówce. Oczywiście – ŻADNA telewizja nie pokazała nawet 10 sekund. 10 tys. ludzi z całej Polski przyjeżdża (z okaleczonymi dziećmi – często na wózkach) demonstrować w tak ważnej sprawie i nic. CISZA. WSI-24 i PolSZMATU nie liczę – ale i TVPiS, z tym małym kundelkiem Kurskim, również stanęło na wysokości zadania. Goebbels byłby z niego dumny. Ani słowa o takim wydarzeniu. Zamiast tego, była 10 minutowa relacja (na pół „wiadomości”) z parady pederastów.
Trudno więc dziwić się, że ów spadkowy trend w kwestii sprzedaży szczepień – choć na razie w skali ponad 95%, tzw. „wyszczepialności” marginalny – został już zauważony przez koncerny i ich AGENTURĘ w ministerstwie, oraz na medycznych uczelniach i natychmiast przystąpiły one go agresywnego kontrataku. Działalność mediów (dziennikoorwy) pomijam – nie warto nawet w to wnikać. Wystarczy policzyć sobie procent reklam koncernów farmaceutycznych w czasie największej oglądalności – ponad 80% wszystkich reklam, to reklamy leków. Trudno zatem, by dziennikoorwy nie kłamały tak, jak najlepszy klient żąda i płaci.
Oprócz propagandy, potrzebne były jeszcze represje prawne – do roboty ostro wzięły się więc dwie iście faszystowskie gnidy – Mengele Radziwiłł i jego kapo Posobkiewicz (GIS) – obaj już ex. Ich publiczne wypowiedzi dotyczące zaostrzenia kar dla lekarzy, którzy ośmielą się krytykować szczepienia podziałały i niektórzy wakcyniczni folksdojcze w białych fartuchach (bo nie nazwę ich lekarzami) w mig pojęli, co mają robić, by ułatwić sobie karierę. Rozpoczęły się więc donosy do sądów rodzinnych, na rodziców, którzy w trosce o swoje dziecko, odmawiali poddania go tym skrajnie szkodliwym, szamańskim – ale niezwykle dochodowym dla przemysłu farmaceutycznego - gusłom. I wnioski o odebranie praw rodzicielskich – pod pozorem „działania na szkodę dziecka”. Jakim trzeba być skończonym BYDLAKIEM, by uzurpować sobie prawo do odbierania dziecka rodzicom – dziecka zdrowego, któremu tak naprawdę nic (poza eksperymentami szczepionkowymi) nie grozi. Naruszać najbardziej elementarne prawa natury – prawo rodziców do swojego dziecka. Czy taki SKURWYSYN wie, co czuje matka, której odbierają jej, jej własne dziecko po to, by oddać je do zabawy obcym ludziom, którzy tak naprawdę mają je GDZIEŚ i będą z nim postępować jak z hodowaną krową, według przewidzianej instrukcji karmienia (z butelki) i dojenia. Czy taki ludzki ŚMIEĆ odczuwa taki sam orgazm jak gestapowcy z zamojszczyzny, którzy ukradli rodzicom tysiące dzieci (bo w Rzeszy będzie im lepiej – tam na pewno je i zaszczpią, i jeszcze wychowają, jak trzeba – będą chodzić na baczność). Gestapowców wieszano – nasi naśladowcy są kompletnie bezkarni. Ta zaraza dopiero rozlewa się po Polsce, ale w krajach skandynawskich, dzieci zabiera się rodzicom już tysiącami – pod byle pretekstem. Bo rodzic za gruby lub za chudy, bo nie pozwala dziecku oglądać telewizji do północy i sąsiad złoży donos na „toksycznych rodziców”. Przychodzi urzędnik w towarzystwie policji, błyskawiczny proces bez jakiejkolwiek instancji odwoławczej i już dziecko ZNIKA NA ZAWSZE. Trafia do obcych ludzi, a często do par homoseksualnych. Najwyraźniej, naszym wakcynicznym Mengele chodzi o to samo.
Pierwsza taka spektakularna sprawa miała miejsce w tamtym roku, w Inowrocławiu, kiedy to 24 sierpnia, odbyła się taka rozprawa przeciw rodzicom (o odebranie praw rodzicielskich za to, że odmówili szczepienia dziecka – po tym jak poprzednie zostało po szczepieniu poważnie okaleczone). Sąd, zamiast odrzucić ten absurdalny donos ze strony kierownika przychodni, podjął sprawę. W dniu procesu, trybie natychmiastowym, z całej Polski zjechali się do Inowrocławia rodzice ze stowarzyszenia STOP NOP – kto mógł, brał urlop i wsiadał w pociąg, autokar lub samochód. Mimo wczesnej pory – sprawa zaczynała się o 9.00 – i tego, że był to środek tygodnia (ludzie jednak pracują, a tu trzeba dojechać z drugiego końca Polski na tak wczesną godzinę), pod sądem zebrało się ok. 800 osób z transparentami. Piszący te słowa również wziął urlop i przejechał w tym celu ponad 600 km tam i z powrotem. Atmosfera pod budynkiem sądu była tak gorąca – okrzyki pod adresem sądu i owego dr Mengele, który zaczął tę kuriozalną aferę – że sąd (mimo najszczerszych chęci wydania wyroku przeciwnego) musiał oddalić sprawę, jako bezzasadną, choć w uzasadnieniu wyroku znalazła się oczywiście mantra o wspaniałości szczepień. Wyrecytowana machinalnie tak, jak wypowiada się większość fałszywych sloganów - bez kontroli mózgu, ot tak z przyzwyczajenia. Tym niemniej sąd uznał, że jednak nie ma podstaw do podejmowania tak drastycznych kroków wobec rodziny. Demonstranci odetchnęli z ulgą (a niektórzy – w tym piszący te słowa – już szykowali się do ewentualnego zrywania kostki brukowej) i odebrawszy podziękowania od wychodzących z sądu rodziców tego dziecka, rozjechali się do domów.
Mengele Radziwiłł zrozumiał, że popełnił spory błąd. Tamta sprawa z Inowrocławia przygotowana była w sposób partacki – pozew do sądu przeciw rodzicom wpłynął z dużym uprzedzeniem i te setki innych rodziców zdołały zorganizować skuteczną obronę napadniętej rodziny.
I Białogardzie już takiego niedopatrzenia nie było – kiedy tylko rodzice po porodzie odmówili wstrzykiwania w ich noworodka tych toksycznych świństw, sąd pojawił się w szpitalu natychmiast. Przechodzili z tragarzami i przy okazji zorganizowali w tym szpitalu błyskawiczny (niczym stalinowskie „trójki”) proces – bez obrońcy dla rodziny i w ogóle, nawet jakiegokolwiek dania im prawa do obrony.
Na szczęście - mimo owego BANDYCKIEGO napadu przez tę "nadludzicę" - z "nadzwyczajnej kasty" - w todze i jej „wyrokom”, rodzice zdołali opuścić szpital wraz z dzieckiem, chroniąc je przed wstrzyknięciem tych trucizn. Zamiast cieszyć się opieką nad swoim szczęściem, musieli ukrywać się przed policją (podjęto wtedy pościg na skalę pogoni za jakimiś masowymi mordercami) – wspierani na szczęście (finansowo i duchowo) przez dziesiątki tysięcy rodziców ze stowarzyszenia i nie tylko - kwota pieniędzy zebranych dla nich w sieci, w ciągu zaledwie doby, przekroczyła 30 tys. Policyjny pościg (chyba nawet ze śmigłowcem) – ile to kosztowało? - za rodzicami, którzy „porwali własne dziecko”.
Czy te faszyzujące i skorumpowane SKURWYSYNY – zarówno te szeregowe, składające takie szmatławe donosy, jak i podjudzający ich do tego przełożeni w rodzaju tych faszystowskich gnid - Mengele Radziwiłła i Posobkiewicza – odpowiedzą kiedyś za tych dziesiątki zmarłych i setki tysięcy okaleczonych przez nich dzieci? Jeszcze 70 lat temu, takie gnidy robiące terrorem eksperymenty medyczne na ludziach, wieszano w Norymberdze. Dziś, kiedy kara śmierci została zniesiona, pewnie już im to nie grozi. Ale może kiedyś, jakiś zdesperowany ojciec takiej zniszczonej rodziny lub okaleczonego dziecka, nie mający już nic do stracenia, wymierzy im sprawiedliwość własnoręcznie – łopatą, siekierą lub cegłą. Dokąd byli na urzędzie, chronił ich BOR, ale wiecznie z obstawą chodzić nie będą – teraz przestali być ministrami i będą musieli chodzić ulicami bez trzech uzbrojonych goryli za plecami. I niech modlą się, bym to nie był ja – bo ręka nie drgnęłaby mi nawet przez sekundę.
Mam też nadzieję, że ta faszystowska gnida, która stoi za tym ostatnim donosem na rodziców i sprawą z Białogardu, dostanie taką nauczkę, że się nie pozbiera. Sprawa już się wyjaśniła – sąd oddalił wszystkie zarzuty pod ich adresem i orzekł, że postępowanie lekarza i szpitala było dużym nadużyciem. Może uda się zebrać sumę pozwalającą wynająć najlepszego adwokata, by wytoczyć tej gnidzie proces cywilny – o napaść na rodzinę i dziecko, oraz niewyobrażalny stres dla matki i dziecka, a także niemożliwe do oszacowania straty moralne. I zażądać takiego odszkodowania, by ten kandydat na Mengele musiał sprzedać obie nerki, by je zapłacić, a potem jeszcze skończył bezdomny pod mostem. Jeżeli już teraz nie odetniemy tej faszystowskiej łapy, która w imię szczurzych interesików bandy skorumpowanych polityków i "profesorów sprostytuowanych", podnosi się na rodzinę, to tylko patrzeć, jak i nam dorosłym zaczną wstrzykiwać bez pytania rozmaite świństwa i karać nas mandatami (na początek), że nie kupujemy i nie łykamy jakichś tabletek, które skorumpowany minister lub „profesor” dla nas przygotował. A informuję – za słowami jednego z przedstawicieli koncernów szczepionkowych – że na rejestrację czeka już ponad 20 szczepionek dla dorosłych i tylko patrzeć, jak owi Mengele przegłosują obowiązek wstrzykiwania ich także nam.
Od pewnego czasu (kilka miesięcy), przedstawiciele stowarzyszeń rodziców, zachęceni działalnością „znachora” Jerzego Zięby (w oparciu o przedstawiane/tłumaczone przez niego publikacje fachowe lekarzy zagranicznych), a także kilku regularnych polskich lekarzy, wysyłają do „ministerstwa zdrowia”, oraz innych państwowych placówek związanych z nadzorem nad medycyną, listy konkretnych pytań – w trybie o dostęp obywateli do informacji publicznej. I jaki jest efekt?
Kolejny Mengele Szumowski, na oficjalnie zadane mu na piśmie pytanie, czy jego ministerstwo posiada jakieś badania dowodzące bezpieczeństwa szczepionek podawanych polskim dzieciom potwierdził – NA PIŚMIE – że ministerstwo nie posiada takiej dokumentacji, ani nie potrafi wskazać źródeł takowej. Innymi słowy – ten Mengele doskonale wie, że terrorem prowadzi eksperymenty medyczne na polskich dzieciach. I co? NIC. Nie mamy pańskiego płaszcza – i co pan nam zrobi? Tylko kasa musi się zgadzać.
Osobną sprawą jest to że ów Mengele (mam prawo go tak nazywać) Szumowski jest członkiem jakiejś międzynarodowej masonerii – podobnie, jak poprzedni szef Sanepidu, Mengele Posobkiewicz. Jakby Pan nie wiedział – SSanepid jest głównym dystrybutorem szczepionek w Polsce (czerpie zyski ze sprzedaży) – i jednocześnie jest organem nadzorującym ich bezpieczeństwo i rejestrującym powikłania poszczepienne. Kontrola lisa w kurniku. Można? Jak to możliwe, że członkowie prywatnych, międzynarodowych organizacji o tajnych, mafijnych, nieprzejrzystych strukturach, mogą w Polsce zostawać ministrami? Jaka jest ich pozycja w tych strukturach – jakie są cele tych struktur i kogo będzie słuchał w razie czego taki minister, jeżeli dostanie od przełożonych swojej masonerii polecenie sprzeczne z interesami lub nawet prawem kraju, w którym pełni urząd? CZY KTOŚ TEGO PILNUJE? Co robi tych 20 ubecji w Polsce? Czyż nie słusznie nazwał je Pan „kupą gówna śmierdzącego” - jeżeli pozwalają one na takie patologie?
Ale wszystko przebił popis innego kretyna, następcy Posobkiewicza na stanowisku szefa SSanepidu – niejakiego Jarosława Pinkasa. Podczas sejmowej debaty nad obywatelskim projektem ustawy o zniesieniu przymusu szczepień, zrobił z siebie takiego debila i nieuka, że ja na jego miejscu zapadłbym się pod ziemię. Powiedział mianowicie, że „stawia na szali cały swój autorytet LEKARZA i SZEFA NADZORU KSZTAŁCENIA LEKARZY (sic!!!), że wszystko, co głoszą „antyszczepionkowcy” to „antynaukowe brednie”, a w polskich szczepionkach nie ma ani rtęci, ani aluminium”.
Wystarczyły zaledwie 2 minuty w sieci, by ZE STRON PZH (Państwowy Zakład Higieny) ściągnąć skład kilku szczepionek, w których zawartość tych pierwiastków przekracza normy dopuszczalne dla dorosłych.
https://www.youtube.com/watch?v=Tw6Gb8FSx9U&t=3s
I co? NIC. Czy ten przygłup (minister od siedmiu boleści - panie doktorze, boli mnie tu, tu, tu, tu, tu, tu i tu - niech się pan nie martwi, jestem lekarzem od siedmiu boleści) ma choć jeden pikogram pierwiastka honoru i poda się do dymisji? Nie, to bydlę będzie nadal nie tylko stręczyć ten zbrodniczy i skorumpowany kult ropnych gałganków, ale i po faszystowsku, gwałcąc wszelkie reguły cywilizowanej nauki, prześladować nielicznych, uczciwych lekarzy, dla których dobro dzieci jest ważniejsze, niż szczurze interesiki dilerów szczepionkowej mafii.
Warto zwrócić uwagę na kolejną „koincydencję” - ulubione słowo konowałów, kiedy po szczepieniu z dzieckiem dzieje się coś złego.
Zarówno Posobkiewicz, jak i Pinkas (były i obecny szef GIS – handel szczepionkami i nadzór szczepionkowego terroru) byli – jeszcze przed objęciem swojego urzędu - podejrzani o różne machlojki. Posobkiewicz o fałszowanie dokumentacji (na poprzedniej posadzie), Pinkas o korupcję. Obaj się wykręcili, niby sądy ich uniewinniły – ale kto może wiedzieć, jak było naprawdę? Czy na pewno nie ma KOGOŚ, kto posiada teczki z dokumentami, które pozwalałyby wznowić proces i posadzić tych panów ze kratki? To oczywiście tylko spekulacja, ale czy to nie dziwne, że oba typy na tej posadzie mogą być podatne na szantaż?
Kolejny Dyzma (niejaki prof. Andrzej Matyja - prezes Naczelnej Rady Lekarskiej), który - bynajmniej nie on pierwszy, bo i poprzednik nie był lepszy - wprowadza faszystowsko - bolszewickie metody do nauki, zapowiedział ustami swojego "Zyzia Krzepickiego" z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, że "będzie wyciągał konsekwencje" wobec posłów - lekarzy, którzy chcieliby znieść przymus tych eksperymentów pseudo - medycznych a la Mengele na cudzych dzieciach.
Ciekawe, jak ten nowy Trofim Łysenko zamierza swoje bolszewicko - faszystowskie zapędy pogodzić z KONSTYTUCYJNĄ zasadą niezawisłości poselskiej, która gwarantuje posłom (bez względu na ich zawód "w cywilu") immunitet dotyczący wykonywanego mandatu, polegającego właśnie na swobodnym, niezależnym głosowaniu zgodnie ze swoją wiedzą i sumieniem. Temu kolejnemu Łysence tej operetkowej instytucji, istnego kołchozu służącego do cenzurowania i prostytuowania nauki, woda sodowa najwyraźniej uderzyła zbyt mocno do głowy i wydaje mu się, że jest właścicielem i depozytariuszem całej nauki tego świata - a jednocześnie nie potrafi nawet sprawdzić choćby tego, że ŻADNA szczepionka nigdy nie przeszła przez prawdziwe badania z grupą kontrolną placebo, a niektóre z nich zostały dopuszczone tylko po ... głosowaniu.
I tu dochodzimy do sedna sprawy – BADANIA SZCZEPIONEK.
Nie ma konowała (począwszy od telewizyjnych „celebrytów” z tytułem profesorskim, aż po tych z przychodni, z którymi najczęściej spotykają się rodzice), który nie uraczyłby rodzica tekstem w rodzaju – szczepionki, to najlepiej na świecie przebadane lekarstwa, bo podaje się je dzieciom. Co prawda, na Filipinach, kilka miesięcy temu, po szczepionce przeciwko dendze którą podano kilkudziesięciu tysiącom dzieci, kilka tysięcy trafiło do szpitali – bo natychmiast rozwinęła się u nich denga poszczepienna (kilkanaście dzieci zmarło). Okazało się, że była to szczepionka eksperymentalna – choć nikt tego głośno nie powiedział. Jeżeli wcześniej byłaby badana, to jak mogłaby doprowadzić do takiej katastrofy? Zapewne ktoś tam również wziął łapówkę, sprzedając dzieci swoich rodaków, na świnki doświadczalne.
Ale – wracając do tych „badań” szczepionek – ŻADNA SZCZEPIONKA NIE PRZECHODZI BADAŃ Z GRUPĄ KONTROLNĄ PLACEBO. Potwierdził to OFICJALNIE minister Mengele Szumowski, odpowiadając pisemnie na nasze zapytanie w tej sprawie. Ministerstwo nie ma takich badań takich badań i nie potrafi też odesłać do żadnych prac naukowych z tego zakresu w naukowej literaturze światowej.
Przecież ta gnida, powinna w związku z tym natychmiast podać się do dymisji, albo trafić za kratki. Ten śmieć oficjalnie przyznaje, że ministerstwo (z nim na czele), nie potrafi wskazać nawet jednego wiarygodnego badania bezpieczeństwa szczepionek – i chwilę potem, kpi sobie z całej Polski w żywe oczy, bredząc w 10 telewizjach, że szczepionki to najdokładniej przebadane lekarstwa i stręczy (a także narzuca je TERROREM) cudzym dzieciom. Przecież ta gnida powinna WISIEĆ – jak pomocnicy Mengele, po Procesie Norymberskim. Przypominam, że po okropnościach wojny (właśnie owe medyczne eksperymenty prowadzone przemocą na ludziach), uchwalony po osądzeniu niemieckich zbrodniarzy Kodeks Norymberski jednoznacznie i bezwarunkowo zabrania zmuszania zdrowych ludzi do jakichkolwiek zabiegów medycznych. Wakcyniczni Mengele mają to oczywiście gdzieś – przecież nie ma bramy tak wąskiej, by nie przeszedł przez nią osioł z workiem złota. A szczepionkowa industria, korumpując polityków i medycznych decydentów, posiada zdolność generowania niewyobrażalnych wręcz zysków – kilkaset milionów konsumentów rocznie, miliardy gwarantowanego zysku. A krzywda nie wiadomo ilu milionów dzieci? Kto by się tym przejmował, jak biznes się kręci?
Być może ogromnym błędem było pochowanie truchła tych niemieckich zbrodniarzy, straconych po Procesie Norymberskim. Należało zakonserwować ich ciała wiszące na szubienicach i obwozić je po całym świecie w ramach jakiejś przenośnej ekspozycji muzealnej – by widok ten stanowił ostrzeżenie dla kolejnych naśladowców – których jak widać, po 70 latach, znów mamy na pęczki.
Normalnie, podczas produkcji dowolnego leku, podaje się go grupie kontrolnej – w ramach, tzw. podwójnie ślepej próby. Oznacza to, że lekarz nie wie, co podaje (testowany lek, czy placebo), a pacjent nie wie, co bierze. Wszystko po to, by wykluczyć jakiekolwiek czynniki psychologiczne, autosugestię. Potem, bada się parametry zdrowotne obu grup – i badania takie trwają nawet 5-8 lat. Chodzi nie tylko o to, czy lek pomógł w chwili stosowania na określoną dolegliwość, ale też o to, czy po kilku latach nie wywołuje skutków ubocznych. Jeżeli u grupy kontrolnej (która dostawała placebo – „wodę w proszku”), liczącej powiedzmy 500 osób, wystąpiły po tych 5-8 latach 2-3 zawały, 2-3 choroby nerek, wątroby lub jakieś inne, to można to uznać za przypadek. Jeżeli jednak w podobnej grupie, której podawano już testowany lek, stwierdzono po tych pięciu latach 30 zawałów, 30 przypadków marskości wątroby lub nadreprezentację innych poważnych chorób, których grupa placebo nie miała – oznacza to, że z tym lekiem jest coś nie tak.
Mało tego – podczas tzw. badań klinicznych prowadzonych z tzw. „złotym standardem”, prowadzi się jeszcze badania interakcji badanego leku z innymi – bo przecież jakiś pacjent może w tym czasie przyjmować jeszcze inne leki, na inne choroby.
Przy okazji – polscy farmaceuci mają specjale programy, do sprawdzania tego. Ale na ogół tego nie robią. Dlaczego? Bardzo proste – taki emeryt przyjdzie do apteki z pięcioma receptami od lekarzy różnych specjalności, a farmaceuta wpisze do programu sprawdzającego pierwsze trzy i wyskoczy mu na czerwono, że one są wszystkie w konflikcie. Nie będzie mógł ich sprzedać.
Czy szczepionki bada się pod kątem interakcji z innymi lekami, które dziecko wcześniej/później przyjmowało? W życiu – ŻADNEJ.
Jak zatem bada się szczepionki?
To bardzo intrygujące pytanie – mamy tu bowiem do czynienia z wstrzykiwaniem niebezpiecznych (uznanych oficjalnie za trucizny) substancji w ZDROWE dziecko. Jest to zatem klasyczny przykład ryzykownego medycznego eksperymentu na zdrowym niemowlęciu. Kim zatem jest ten Mengele, który bawi się w takie rzeczy? NAZWISKO????!! Kiedy dziecko umiera i staramy się ratować je za wszelką cenę – wtedy, owszem, wszystkie chwyty dozwolone, bo nie ma nic do stracenia. Można podawać mu różne dziwne rzeczy w nadziei, że je uratujemy. ALE WSTRZYKIWAĆ NIEBEZPIECZNE SUBSTANCJE W ZDROWE DZIECKO? KTO NA TO POZWALA?
Jakieś tam proste badania szczepionek jednak się robi – jak dziecka nie trafi szlag na miejscu (powiedzmy w ciągu tygodnia od szczepienia), to ogłasza się sukces. Hurraa – szczepionka działa i bezpieczna. NIKT JEDNAK, W PRZYPADKU SZCZEPIONEK NIE PROWADZI WIELOLETNICH BADAŃ PORÓWNAWCZYCH Z GRUPĄ PLACEBO – która grupa miała po kilku latach jakie parametry zdrowotne i która na jakie choroby potem zapadała. NIKT NIE BADA WPŁYWU NA INNE LEKI. W przypadku „badań” szczepionek, jako „placebo” wstrzykuje się nawet 70% składu tej szczepionki – tyle tylko, że bez samego wirusa lub bakterii – albo, zupełnie już na rympał, inną szczepionkę. JAKO PLACEBO!!! A więc i rtęć, i aluminium, i obce białka, polisorbat 80, antybiotyki i jeszcze z pół tablicy Mendelejewa. Potem, oczywiście, ta „pseudo kontrolna” grupa ma takie same skutki uboczne, jak ci, którzy dostają 100% testowanej szczepionki – z wirusami. Powikłania są więc w obu zbiorach podobne – w sensie procentowym – ogłasza się więc, że nie stwierdzono różnic w porównaniu wyników obu grup i już uznaje się szczepionkę za „bezpieczną” i dopuszcza do obrotu .
TAK TO SIĘ ROBI.
I to nazywa się „badaniami klinicznymi” - może te SKURWYSYŃSKIE i zwyczajnie kryminalne oszustwa prowadzi się w jakichś klinikach (najpewnej na biurku dyrektora handlowego), ale nazywanie tego „badaniami klinicznymi” jest tak samo prawdziwe, jakbym powiedział, że „bzykałem się” z jakąś najsłynniejszą aktualnie modelką lub aktorką – tylko dlatego, że spałem w jej łóżku.
W załączniku przesyłam skan fragmentu podręcznika weterynarii, w którym widnieje ostrzeżenie, by nie szczepić psich szczeniąt zbyt wcześnie i intensywnie, bo może im to zaszkodzić.
Jeżeli szczepionki mogą "spowodować ogromny szok" dla organizmu psa, to co można powiedzieć o organizmie małego dziecka, niemowlęcia, którego wszystkie organy (z mózgiem włącznie), funkcje hormonalne i fizjologiczne dopiero zaczynają się kształtować? Przypominam też, że dzieciom do drugiego roku życia podaje się 5 razy więcej szczepień, niż psom - które notabene szczepi się dopiero od 6 tygodnia życia. Bo wcześniej mogłoby to być zbyt niebezpieczne. Dzieci ludzkie można szczepić już godzinę po urodzeniu. No i oczywiście - znów cytuję podręcznik weterynarii - NIE SZCZEPI SIĘ CIĘŻARNYCH SUK. Ze względu nam możliwość uszkodzenia płodu.
KONOWAŁY I MENGELE coraz agresywniej stręczą też szczepienia kobietom w ciąży - POMIMO TEGO, ŻE NA ULOTCE KAŻDEJ SZCZEPIONKI NAPISANE JEST JAK WÓŁ, ŻE NIE PROWADZONO NIGDY BADAŃ NA KOBIETACH W CIĄŻY. W dodatku najgorsze gówno - w postaci szczepionki na grypę właśnie. Jest to najbardziej kuriozalny wymysł szczepionkowej mafii - zawiera 25 mikrogramów rtęci w formie Tiomersalu (etylortęć – 50% Hg). Żeby taka dawka była bezpieczna (jeśli w ogóle można mówić w tym przypadku o bezpieczeństwie), dziecko musiałoby ważyć więcej, niż 250 kg. To oficjalne wyliczenia z podręcznika toksykologii - pokazywał je dr Jerzy Jaśkowski, a także dr Hubert Czerniak i jeszcze kilku innych. Kiedy przeglądałem kilka ulotek szczepionek dla psów, to rtęci nie było w nich w ogóle, zaś aluminium (kolejna potworna neurotoksyna) było o połowę lub więcej mniej, niż w szczepionkach dla dzieci. Żeby było jeszcze śmieszniej, to szczepionka "przeciw grypie" nie przechodzi ŻADNYCH, nawet najbardziej zbajerowanych "badań" - po prostu nie ma takiego prawnego obowiązku. Producenci wylobbowali sobie - ciekawe za ile? - taki przywilej, bo po prostu NIE MA CZASU.
Prawidłowe badania kliniczne (ŻADNA SZCZEPIONKA ICH NIE PRZECHODZI) trwają nawet więcej, niż 5 lat - a szczepionkę "przeciw grypie" trzeba frajerom stręczyć z roku na rok inną - bo przecież wirusy grypy mutują błyskawicznie. W styczniu-lutym, kilku cwaniaczków z CDC (amerykański Urząd Kontroli Chorób) i koncernu szczepionkowego jedzie na wycieczkę po Azji i tam przez głosowanie wybierają 4-5 szczepów wirusa (z ponad 100 gatunków), który pokazał im się na ich naukowym sprzęcie badawczym - szklanej kuli - po czym wracają do USA. Pod koniec marca ruszają prace produkcyjne i trwają do sierpnia. We wrześniu trzeba mieć już towar spakowany i gotowy do wysyłki w świat - a trzeba jeszcze zająć się całą kampanią promocyjną - dać łapówki politykom, rektorom uczelni medycznych, dziennikarzom (zamówić reklamy) - po prostu nie ma już czasu na nawet najbardziej prymitywne i pozorowane "badania". TAK TO SIĘ ROBI!
Jeżeli Pan mi nie wierzy, to proszę obejrzeć sobie fragment posiedzenia komisji certyfikacyjnej FDA (inny amerykański urząd do spraw rejestracji leków), w sprawie kolejnej nowej szczepionki...
Uwierzyłby Pan w TO???
A najzabawniejszy cytat pochodzi od jednego z naszych profesorów – Mengele (nie pamiętam już nazwiska, bo ich imię legion) – wyjaśniając, dlaczego nie prowadzi się badań bezpieczeństwa szczepień na kobietach w ciąży, odpowiedział – BO BYŁOBY TO NIEETYCZNE!!! Ale stręczenie MILIONOM kobiet wstrzykiwania tego – jak sam przyznał – nie badanego świństwa, to już szczyt etyki. Typowa logika Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków.
No tak – ale koncerny farmaceutyczne za to właśnie płacą gigantyczne łapówki, za darmowe i bezkarne udostępnienie im milionów dwunożnych świnek doświadczalnych. To właśnie jest „rynek badań klinicznych” - nie wiem, czy Pan pamięta, jak ten chazarski pajac Morawiecki powiedział kilka miesięcy temu, że Polska jest własnością zagranicznych koncernów farmaceutycznych. Powiedział to nie ze wstydem (w kontekście obietnicy, że coś z tym zrobi, aby Polskę z tej niewoli wydobyć), ale wręcz z dumą. Mało tego – dynamiczny rozwój tych koncernów w Polsce i „dalsze zaciskanie współpracy” z nimi (powiększenie liczby polskich dzieci, które staną się królikami doświadczalnymi), uważa za jeden z filarów rozwoju polskiej gospodarki. No, to już tylko patrzeć, jak jakieś Wakcyniczne Gestapo będzie chodziło z uzbrojonymi po zęby funkcjonariuszami obcych państw (bo polscy mogliby jeszcze mieć opory) po domach i będą wstrzykiwać nam rozmaite gówna – choćby takie, jak z tego zalinkowanego wcześniej filmu.
SPRAWA ANDY WAKEFIELDA
Ten angielski lekarz (gastroenterolog dziecięcy), po koniec lat '90 opublikował w prestiżowym magazynie medycznym „LANCET” pracę, sugerującą możliwy związek szczepionki MMR (odra – świnka – różyczka) z autyzmem.
Wakefield zainteresował się tematem szczepień i autyzmu przypadkowo – nie była to jego specjalizacja. Ale zgłaszało się do niego coraz więcej rodziców z dziećmi, które po szczepieniu MMR zapadały niejako synchronicznie na autyzm i choroby przewodu pokarmowego – a to już była jego działka. Po przebadaniu kilkudziesięciu dzieci z takimi połączonymi objawami chorobowymi, które pojawiły się bezpośrednio po szczepieniu (pierwsze symptomy, że z dzieckiem zaczyna dziać się coś złego, wystąpiły już po kilku godzinach), opublikował swoje spostrzeżenia i ostrożne wnioski (że ta zbieżność czasowa zmusza do przyjrzenia się tej szczepionce dokładniej), w „LANCECIE”. Abstrahuję od tego, co jest teraz – wtedy jeszcze było to najbardziej uznane pismo medyczna na świecie. Żeby jakaś praca mogła się tam ukazać, wymagała przejścia przez sito kilkunastu recenzentów – lekarzy profesorów o uznanym dorobku.
Przez 12 lat publikacja Wakefielda nikomu nie przeszkadzała – do momentu, kiedy ilość przypadków autyzmu wzrosła tak dramatycznie (wraz ze wzrostem ilości szczepień), że ktoś przypomniał sobie o jego publikacji i zaczął się na nią powoływać, przez co sprawa została nagłośniona przez media. Wybuchła panika – rodzice dowiedziawszy się o całej sprawie, przestali zgłaszać się na szczepienia i magazyny ze szczepionkami zaczęły puchnąć, a okres przydatności zaczął się kończyć – producent szczepionki zrozumiał, czym to grozi. Wtedy rozpętało się piekło. Lobby szczepionkowe wynajęło dziennikarskiego cyngla, niejakiego Briana Deera (rzeczywiście – zrobił „w jelenia” miliony ludzi), by napisał paszkwil na Wakefielda, oskarżając go o oszustwa. „Fałszował badania!” - to były główne tytuły wszystkich gazet i od tego zaczynały się wszystkie dzienniki telewizyjne – finansowane przez reklamy koncernów farmaceutycznych. Tamtejszy sąd lekarski błyskawicznie odebrał mu prawo wykonywania zawodu, a „LANCET” usunął jego publikację. Nikogo nie obchodziły rodzinne powiązania szefa tego sądu lekarskiego, z prezesem koncernu medialnego wydającego pismo.
Wakefield odwołał się do sądu – w sprawie obrony swojego dobrego imienia. Po długim i wnikliwym rozpatrzeniu sprawy, tamtejszy Sąd Najwyższy uwolnił go od zarzutów oszustwa i fałszowania badań, a także prowadzenia badań „nieetycznych”, bez zgody specjalnej komisji. Te „nieetyczne” badania polegały na pobieraniu chorym dzieciom krwi do badań – rzecz, do której ma prawo każdy lekarz. Sąd orzekł, że doktor Wakefield nigdzie nie przekroczył swoich kompetencji, oraz w żadnym zakresie nie dopuścił się jakiegokolwiek fałszerstwa. Nie pozostawił też suchej nitki na paszkwilach Deera, wykazując właśnie jemu chodzenie na skróty i formułowanie pod adresem Wakefielda i jego pracy opinii nie potwierdzonych żadnym konkretnym faktem.
To wystarczyło Wakefieldowi, by odzyskać honor, ale nie zawodowe uprawnienia – nawet brytyjski Najwyższy nie ma wpływu na sądy lekarskie, które są – podobnie jak u nas – państwem w państwie. Aby odzyskać naukowe tytuły, dr Wakefield musiałby wszcząć postępowanie przed tymiż sądami lekarskimi, a na to nie miał pieniędzy – wniesienie takiej kasacji wiąże się z ogromnymi kosztami. Wiedział też, ilu ma tam wrogów i nie był na tyle naiwny by wierzyć, że zniszczyli go tak bezwzględnie tylko po to, by potem przyjąć z powrotem z otwartymi ramionami.
Zniesmaczony postawą kolegów po fachu w rodzinnym kraju, wyemigrował do USA – gdzie zajął się medycznym dziennikarstwem.
Wkrótce potem powstał szokujący, wyreżyserowany przez niego film „Zaszczepieni” - obnażający korupcję i przestępcze działania amerykańkiego CDC – Urzędu Kontroli Chorób. Jak się okazało, po przybyciu do USA, Wakefield poznał tamtejszego naukowca, którzy już od roku zajmował się badaniem bezpieczeństa szczepień i miał dostęp do informatora właśnie z CDC, który obszernie opowiadał mu o fałszerstwach, jakich dopuszczają się jego koledzy z zespołu do spraw badania szczepionek.
Dr William Thompson z Centers for Disease Control (rządowy amerykański odpowiednik naszego sanepidu) ujawnił dwa lata temu, że CDC przez kilka lat fałszowało badania bezpieczeństwa szczepionek. Na początku opowiadał o tym w prywatnych rozmowach innemu naukowcowi pracującemu nad tym tematem - nie wiedział jednak, że ten, porażony wagą tych informacji, nagrywa ich rozmowy. Dr Thompson przekazał mu owe informacje nie tylko ustnie, ale też w postaci dokumentów papierowych i elektronicznych. Wymienił tam nazwiska wszystkich osób z CDC (swoich szefów i współpracowników), którzy w owych fałszerstwach brali udział i je wymuszali. Ów drugi naukowiec, Brian Hooker, skontaktował się z Wakefieldem i sprawa została ujawniona w owym głośnym filmie dokumentalnym. Wybuchł krótki skandal - kilku kongresmenów żądało natychmiastowego powołania komisji do zbadania sprawy i przesłuchania Thompsona, który sam, jako pracownik CDC (bezterminowo urlopowany) nie miał prawa zabierać głosu. Mógłby tylko odpowiadać na pytania utworzonej komisji i organów śledczych. Dwa lata upłynęły - nikt nie zamierza powoływać jakiejkolwiek komisji i wszcząć śledztwa. A słyszeliśmy przed wyborami prezydenckimi w USA, że jedno z dzieci prezydenta Trumpa też zapadło na autyzm (właśnie po szczepionce) i ten zamierza zrobić wreszcie porządek z tym szczepionkowym państwem w państwie. Miał powołać jakąś specjalną komisję do zbadania tego tematu - gdzie dr Thompson mógłby wreszcie zostać wezwany i zwolniony z obowiązującej go tajemnicy służbowej - jego zeznania i przedstawione dokumenty musiałyby zaprowadzić na dożywocie kilka ważnych w CDC osób, oraz jako logiczną konsekwencję wywołać natychmiastowe wstrzymanie wszystkich szczepień w USA. Zresztą przy takim nagłośnieniu sprawy, ludzie sami zaczęliby strzelać ( a tam mają z czego) do lekarzy proponujących szczepionki dla ich dzieci. I co? KOMPLETNE NIC! Za to główna podejrzana o owe fałszerstwa (ona wydawała rozkazy), z szefowej CDC, wskoczyła na wart kilka milionów dolarów stołek ... w koncernie szczepionkowym, badania szczepionki którego fałszowała. MOŻNA?
Warto zwrócić uwagę, że nawet dziś, po tym, jak dr Thompson oficjalnie przyznał się, że jego zespół z rządowego CDC, przez wiele lat fałszował badania bezpieczeństwa szczepionki MMR, to łatka oszusta nadal przyklejona jest do dr Wakefielda.
Mało tego – przybiera to wręcz formy groteskowe. W Polsce pełno jest młodych (ale i starych) konowałów, których jedynym zawodowym sukcesem jest odebranie dyplomu (średnią ocen pominę), którzy nazywają Wakefielda „pazernym oszustem”, co to wypełz jakiejś jakiejś ciemnej nory, by oszustwem zdobyć rozgłos i majątek. To najczęściej przywoływany przez nasze dziennikoorwy i skorumpowanych konowałów przykład - „antyszczepionkowych oszustw”.
Tu podaję link do tego WSTRZĄSAJĄCEGO FILMU WAKEFIELDA – obnażającego nie wiadomo jaką liczbę okaleczonych dzieci i niewiarygodną korupcję i oszustwa CDC w sprawie szczepień:
TO TRZEBA OBEJRZEĆ!!!!!!!!
https://www.cda.pl/video/141668702
Takie DZIWKI i DEBILE (używam takich dosadnych słów z premedytacją) nie sprawdziły nawet (albo i sprawdziły – dlatego DZIWKI), że dr Wakefield nie był jakimś tam podrzędnym, nikomu nie znanym, zakompleksionym i sfrustrowanym trzeciorzędnym konowałem, któremu na mózg rzuciło się parcie na szło. Tę przełomową pracę w „LANCECIE” opublikował mając 41 lat – a wcześniej, jeszcze przed 40-ką, zamieścił pond 150 prac naukowych w wielu prestiżowych pismach medycznych na świecie. Był cenionym naukowcem prowadzącym badania kliniczne nad chorobami jelit – od ponad 10 lat. Żadnej z publikowanych przez niego wcześniej prac nie zarzucono jakichkolwiek błędów lub zaniedbań. 150 prac naukowych – zrecenzowanych przez nie wiadomo ilu innych specjalistów – jeszcze przed 40-ką – a tu wychodzi jakiś szczawik prosto po studiach, z jeszcze ciepłym dyplomem, bez żadnego doświadczenia i dla „zdrapki” od koncernu szczepionkowego (punkty za sprzedaż!!!) - po wypełnieniu której koncern wyśle go na „konferencję naukową” na plażach Dominikany - lekceważąco wyciera sobie gębę człowiekiem takim jak dr Wakefield.
CZEMU LEKARZE TO ROBIĄ? KORUPCJA, CZY COŚ WIĘCEJ?
Korupcja, to rzecz – zwłaszcza w naszym kraju – tak oczywista, jak grawitacja.
Mamy ministrów pracujących na podwójnych posadach w koncernach, lobbujących rozmaite „lub czasopisma”, czy raczej „lub szczepionki” w corocznie ustalanych harmonogramach PROCEDUR medycznych, które państwo będzie hurtowo, za pieniądze podatników kupować od koncernów i potem narzucać ustawowym przymusem. To zamówienia warte setki milionów złotych.
Dla lekarzy wydawane są SPECJALNE PISMA – jak sprzedawać szczepionki. Nie mam tu bynajmniej na myśli publikacji medycznych, zgłębiających temat od strony czysto fachowej. Wiedza przeciętnego konowała o szczepionkach jest taka, jak tego przygłupa bez krzty honoru z GIS-u, Pinkasa. Ten dureń jest zbyt głupi, albo zbyt skorumpowany, by przeczytać nawet składy szczepionek podane na stronach jego własnego urzędu. I to on jest szefem szkolenia wszystkich lekarzy w Polsce – JAKĄ ZATEM ONI MOGĄ MIEĆ WIEDZĘ? Jak który nie poszuka na własną rękę innych publikacji fachowych (poza tymi sponsorowanymi przez przemysł farmaceutyczny i egzekwowanymi przez resztę tych Pinkasów), to cała jego wiedza będzie sprowadzała się do tego, że „szczepionki uratowały świat” i ewentualnie, kiedy którą jakiś Mengele nakazał wstrzykiwać – a i to nie wszyscy wiedzą, o czym jako rodzic odwiedzający lekarzy z dziećmi przekonałem się kilka razy. Ostatnio coraz rzadziej, bo strach już chodzić z dziećmi do tych nieuków – większości z nich nie powierzyłbym do leczenia nawet chomika. Od kiedy przestaliśmy z żoną szczepić nasze bliźniaki kilka lat temu, podajemy im dużo witamin, minerałów, staramy się unikać dawania im „śmieciowego jedzenia” z marketów – nagle przestali chorować. Za chwilę będziemy mieli procesy z SSanepidem, bo szczepionkowi folksdojcze z przychodni – do której dzieci MUSZĄ być zapisane, by dzieci „nie wyciekały z systemu” - donoszą na rodziców chcących uniknąć wstrzykiwania im tego syfu. Rodzice nie szcepiący są więc z urzędu ścigani grzywnami. Warto tu też przytoczyć ciekawostkę – dość znamienną. Jedna z moich koleżanek dostała pismo z Ssanepidu, wzywające do wykonania pięciu zaległych szczepień w ciągu JEDNEGO DNIA!!! podpisane przez … weterynarza... Jawnie obsługują nas już więc jak bydło... weterynarzami... No i ta finezja w formułowaniu tych faszystowskich nakazów - „grzywna mająca przymusić do zrealizowania DOBROWOLNEG obowiązku szczepień ochronnych.” Prawda, że piękne? GRZYWNA majca przymusić do DOBROWOLNEGO – ciekawe, jaki Geobbels to wymyśla w tym SSanepidzie? I te „szczepienia ochronne” – presupozycja tak subtelna, jak cios kłonicą. To po prostu jawne pranie mózgu i gwałcenie umysłu, jakie znamy z systemów totalitarnych – Geniusz Karpat, Słońce Narodów, Socjalizm Naukowy i Szczepienia Ochronne. A kto KURWA ma JEDEN dowód, że one przed czymś chronią? Uprawiany od dziesięcioleci gwałt semantyczny, jak widać, daje rezultaty – 95% ludzi wierzy w tę kretyńską nowomowę.
Ale – wracam do tych publikacji szkoleniowych dla lekarzy.
Jak wspomniałem, to nie publikacje medyczne – to klasyczne PODRĘCZNIKI PIJARU – jak „bajerować” rodziców, posługując się technikami manipulacyjnymi typowymi dla domokrążców wciskających tępe noże po 1000 zł i rdzewiejące po tygodniu garnki za 5000 zł, gdzie 100% treści to porady, jakie miny robić, by wydać się mądrzejszym, niż jest się w istocie, jak „kreować wizerunek profesjonalisty”, co to „zna się na szczepieniach” - ze szczegółowym poradami, jak machać paluszkami, by być bardziej wiarygodnym. Jak spławiać rodziców po tym, kiedy przyjdą po szczepieniu ze skargą, że od tego zabiegu dziecko zachowuje się jakoś dziwnie lub zaczyna na coś chorować.
Pan doktor – ale SOCJOLOGII, nie medycyny, niejaki Łukasz Sobierajski - szkoli tam lekarzy, jakimi wykrętami odwrócić uwagę rodziców od szczepień i przekierować ich wysiłek w poszukiwaniu odpowiedzi za pogorszenie stanu dziecka, na 100 innych czynników, owych magicznych „koincydencji”. No i jak najskuteczniej SPRZEDAWAĆ!!! I nie wiadomo ile tyiśecy DEBILI w białych kitlach, Z DYPLOMAMI MEDYCYNY, zamiast wywalić takie szmatławe gazetki reklamowe w czeluść klozetu, używa ich jako źródeł naukowej wiedzy
NIE WIERZY PAN? Ja też nie wierzyłem, że takie podręczniki dla lekarzy mogą istnieć – mało tego, być oficjalnie rozprowadzane przez wydawnictwa medyczne - dokąd jeden z zaprzyjaźnionych lekarzy nie pokazał mi takiego skryptu, który dostał w ramach „szkolenia” i „podnoszenia kwalifikacji”. To 100% szkolenie dla domokrążnego sprzedawcy cudownych garnków – uśmiechaj się głupio, ale cały czas, machaj paluszkami tak i tak, wytrenuj ze dwie-trzy poważne/zatroskane/mądre miny przed lustrem i naucz się oceniać (po przypuszczalnym statusie majątowym), czy jeleń wykupi też szczepionki dodatkowe (za gotówkę ekstra), czy będziemy wciskać mu tylko te z rozdzielnika?
A teraz trochę o współczesnych lekarzach;
Taki lekarz - świeżo po studiach - idzie do pierwszej pracy w POZ, gdzie musi robić po prostu to, co minister i rozmaici sprostytuowani "eksperci" - których nie widział na oczy i pewnie nawet nie zna ich nazwisk - mu każą. Skończył studia, być może specjalizację, staż - jest tuż przed trzydziestką. Zarobki takich "szczawików" nie są rewelacyjne (w stosunku do ustawionych ordynatorów i profesorów), a i godzin trzeba natrzepać w cholerę. Taki młody lekarz też chce sobie kupić segment, furę i komórę - a także założyć rodzinę. Kiedy na to zarobi? Kupi sobie wreszcie własną chatę jak po pięćdziesiątce będzie już na tyle ustawiony, by było go na to stać za gotówkę? A przecież z połowa tych dzisiejszych absolwentów medycyny to "słoiki" wyrwane z własnego domu i miasta, gdzie w obcym mieście muszą zaczynać od zera. To co - założy rodzinę (i zrobi dzieci) dopiero, kiedy jemu samemu zacznie strzykać w krzyżu i wypadnie mu druga połowa siwych włosów? Nie, on chce - i musi - mieć to, kiedy jest jeszcze młody, bo taki jest sens życia. A skąd młody lekarz zarabiający po studiach może z 3 000 (przy ponad 200 godzinach) weźmie na dom/mieszkanie i samochód? Ano - weźmie kredyt. A ten ma to do siebie, że trzeba go spłacać. A spłacać można tylko wtedy, kiedy się zarabia. A zarabia się tylko wtedy, kiedy ma się pracę - najlepiej w zawodzie, bo po co inaczej kończyć te studia? A pracę utrzyma się tylko wtedy - KIEDY TRZYMA SIĘ PRZYSŁOWIOWĄ "MORDĘ W KUBEŁ". Kiedy taki lekarz zorientuje się, że jakikolwiek przejaw samodzielnego myślenia może narazić go na utratę pracy i kłopoty, to - aby ocalić swoją rodzinę żyjącą na kredyt - zrobi wszystko. Nawet będzie wstrzykiwał cudzym dzieciom trucizny - zwłaszcza, kiedy system zapewnia mu bezkarność. TAK TO DZIAŁA. Oczywiście, po przepraniu mózgu na studiach, łatwiej mu już pogodzić się z tym, co robi.
Byłem raz na wykładzie, na wydziale medycznym UW (z kolegą, który tam studiował) i wiem, jakie pranie mózgu urządza się teraz młodym lekarzom. Zaledwie dwie godziny akademickie, po których o mało nie osiwiałem i nie dostałem zawału. Indoktrynacja połączona z niewyobrażalnym wręcz chamstwem - zajęcia były o chorobach nerek, ale wykładowca sam zahaczył o "tępotę antyszczepionkowych pojebów" - tak, to był język wykładowy nauczyciela uniwersyteckiego!! Mi włosy stanęły dęba po zaledwie dwóch godzinach tego wykładu - to w jakim stanie umysłowym i psychicznym muszą opuszczać mury tej uczelni studenci po pięcioletniej obróbce w ten sposób? Dlatego zdaję sobie sprawę, jak okaleczeni umysłowo i psychicznie są współcześni lekarze (piszę to nie po to, by ich obrazić, tylko stwierdzić obiektywny fakt) - wtłoczeni w dodatku w obezwładniające ich i odmóżdżające procedury, których ślepego przestrzegania pilnują surowo tzw. Izby Lekarskie - które jakimś dziwnym trafem NIGDY nie ukarały jak dotąd lekarzy, którzy ZABILI lub ciężko okaleczyli ludzi wskutek swojej niekompetencji, zaś na jeden tylko objaw samodzielnego myślenia okazanego przez lekarza (choćby jedno krytyczne słowo wobec szczepień, oparte na literaturze fachowej bądź nawet ulotce samego producenta), wszczynają wobec niego procesy, jak wobec największych zbrodniarzy.
Mamy tu doskonale sprzężone wszystkie cechy charakterystyczne dla systemu totalitarnego – korupcja, selekcja negatywna, niszczenie ludzi starających się dociekać prawdy, cenzura i cały rozbudowany system prymitywnej propagandy.
Czy można się dziwić, że większość współczesnych lekarzy (zwłaszcza pediatrów), staje się odmóżdżonymi wyznawcami Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków?
PROCESY, KTÓRYCH NIE MA...
Na początku roku, komentując aferę ze wszczepianiem dzieciom przegrzanych szczepionek przeznaczonych OFICJALNIE do utylizacji (po awariach sieci energetycznej w kilku częściach kraju – wielodobowy brak prądu w lodówkach), pozwoliłem sobie zamieścić komentarz, po którym ówczesny szef GIS-u, Mengele Posobkiewicz poczuł się tak urażony, że zagroził mi pozwem. Jakiś wakcyniczny folksdojcz doniósł pismakowi z Wirtualnej Polski (też wyznawca sekty) o moim wpisie (gdzie między innymi nazwałem tego całego Posobkiewicza dr Mengele) – sprawę nagłośniono w tym portalu i poproszono o komentarz rzecznika GIS-u, którego szefa mój wpis dotyczył.
Tutaj ma Pan link to artykułu na WP:
Dowiedziałem się więc, że policja już po mnie jedzie.
Czekałem z niecierpliwością – upłynęło już ponad pół roku i co? To po to traciłem czas na zbieranie tych setek materiałów dokumentujących szczepionkowe przekręty, krzywdy i bezprawie?
Napisałem nawet do tego burdelu (GIS) list, podając im wszystkie dane, by nie marnowali pieniędzy podatnika obciążając policję kosztami poszukiwania tego zuchwalaca i nienawistnika.
I co - GDZIE TEN POZEW? Pan minister NAROBIŁ W GACIE? Nie miałem złudzeń, że się nie odważy – już dawno zauważyłem, że ten człowiek nie potrafi spojrzeć rozmówcy w oczy.
Innym cwaniaczkiem, który również groził mi pozwem i sądem (via jakiś jego kibic), był niejaki doktor Zając (ginekolog) – który na swoim profilu stręczył młodym dziewczętom szczepionkę HPV. Jest to koszmarny syf, po którym MILIONY dziewcząt w Danii i Japonii (gdzie nieopatrznie te szczepionki wprowadzono – a potem wywalono z hukiem) zmarło lub zostało nieodwracalnie okaleczonych. Notabene, zaraz po tym, jak lekko ucichła afera z tymi szczepionkami w Danii – polecam też film o tym „Zaszczepione dziewczęta”, dostępny na Youtubie (jeszcze, bo takie materiały coraz częściej są usuwane po naciskach lobby szczepionkowego) – prezydent Duda podpisał PRZYMUSOWE podawanie tej szczepionki polskim niemowlętom obu płci. Dopiero zmasowany nacisk STOP NOP i jeszcze innych środowisk sprawił, że Duduś przestraszył się możliwych konsekwencji (nie wiadomo ile zabitych noworodków) i skandalu, więc się z tego rakiem, po cichu, wycofał.
Tak więc dr Zając wciskał tę szczepionkę nachalnie polskim dziewczynkom. Umieściłem na jego stronie udokumentowany przykład z Polski, przykład młodej dziewczyny, którą ta szczepionka zabiła w kilka miesięcy, wywołując rozsiany nowotwór, który zaczął się dokładnie w miejscu wkłucia, już kilka dni po szczepieniu. Dr Zając oczywiście mój komentarz usunął (typowa praktyka kapłana Sekty Wyznawców Kultu Ropnych Gałganków), więc napisałem mu dosadnie jeszcze kilka słów. I znów dostałem wiadomość, że mój komentarz został „zeskanowany”, by posłużyć w procesie, jaki pan doktor mi wytoczy za zniesławienie. Odpisałem mu, że mogę mu jeszcze dać dwa złote na adwokata, żeby nie płakał podczas rozprawy.
Oczywiście, pozwu się nie doczekałem
Takich konowałów, którzy grozili mi procesami za nazywanie ich „faszystowskimi śmieciami” i „pomiotami Mengele” - no, już chyba bardziej dosadnie określić ich się nie da – było wielu, również niejaki lansowany obecnie na celebrytę „lekarz Dawid Ciemięga”, który podobno już pozwał dziesiątki „antyszczepionkowych zuchwalców” - do mnie jakoś mu się nie spieszy, a też odgrażał mi się też, że ho ho...
To teraz niech Pan sobie odpowie na pytanie – czy to co piszę, jest pozbawionym prawdy wymysłem, czy jednak mam w tej sprawie wystarczającą wiedzę (a mogę wezwać na świadków wielu lekarzy – przyszliby), by w sądzie wdeptać w ziemię tych wszystkich – nawet wysoko dyplomowanych – kapłanów tej skorumpowanej sekty? Przecież takiego ministra Posobkiewicza, Pinkasa i Szumowskiego, nic by to nawet nie kosztowało – nie musieliby nawet kiwać małym palcem w bucie – mają od tego ludzi i nieograniczone fundusze instytucji, które reprezentują. A jednak, jak przyszło co do czego, to narobili w majty?
Wobec tego ja zamierzam podjąć w tej sprawie kroki prawne i złożyć do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez tych panów Mengele (minister zdrowia i GIS) – bo robienie pod przymusem eksperymentów medycznych na cudzych dzieciach (zdrowych), było kiedyś karalne stryczkiem – domyślam się, że i nasz kodeks karny ma ma to określony, choć nie tak surowy – niestety – paragraf.
A tak już na koniec – wie Pan, jak wygląda „rejestracja odczynów poszczepiennych” - których, jak twierdzą dziwki – konowały, jest „jeden na milion”?
Szczepionka BCG – niby „przeciw gruźlicy”.
W Polsce, podaje się ją noworodkom średnio 3 godziny po urodzeniu. Nie jest już używana nigdzie w Europie - chyba jeszcze jest przymusowa (podobnie jak w Polsce) tylko w Bułgarii lub Rumunii - nie pamiętam już. W jej CHPL (charakterystyka produktu leczniczego - opis producenta, będący jednocześnie jej "instrukcją obsługi") napisane jest wyraźnie, że stosować ją można WYŁĄCZNIE po wykluczeniu upośledzenia układu odpornościowego dziecka. Problem w tym, że tego typu badania wykluczające, można wykonać dopiero, kiedy dziecko ma już ok. 10 miesięcy. Wcześniej jest to niemożliwe. Mało tego - kolejnym wykluczeniem jej stosowania (według producenta) jest zbyt niska waga urodzeniowa dziecka - np. w przypadku wcześniaków lub bliźniaków. Konowały mają to w d... - strzykają nią nawet wcześniaki z Apgarem poniżej 5.
Bardzo często, szczepionka ta wywołuje u noworodków rozsianą gruźlicę - już nieuleczalną. Prowadzi nawet do śmierci, ewentualnie nieuleczalnego już kalectwa. Wywołuje ropne stany zapalne w węzłach chłonnych - które są odporne na antybiotyki, zaś chirurdzy uciekają wtedy jak najdalej od takiego dziecka - są to głębokie ropne guzy z przetokami, w bardzo niebezpiecznych miejscach, próby operacyjnego usunięcia ich u noworodka, kończą się często śmiercią.
Przypadków samego tylko tego typu powikłania (gruźlica poszczepienna), jest w Polsce kilkadziesiąt rocznie - oczywiście ŻADNE nie zostanie przez konowała zarejestrowane dobrowolnie. Rodzic musi być na tyle ogarnięty, by odrzucić jego wyuczony z podręczników pijarowskich bełkot, że to tylko przypadek i wejść na drogę sądową. Musi też na własny koszt wykonać ekspertyzę w niezależnym laboratorium, gdyż biegli powoływani przez sądy, są również najczęściej związani z lobby szczepionkowym.
I tu dochodzimy do kwestii następnego kryminału.
Pewna – jak by to delikatnie określić... - s... wymyśliła sobie sprytny sposób ukrywania takich poszczepiennych powikłań. Paniusia ta, prof. Ewa Bernatowska - biorąca łapówki (tj, pardon - chciałem napisać "granty na badania naukowe") od koncernów szczepionkowych, korzystając ze swojej funkcji „eksperta od spraw szczepień ochronnych przy ministrze zdrowia” , wydała taką oto dyrektywę dla lekarzy – konowałów:
„W przypadku wystąpienia tego typu rozsianej gruźlicy u dziecka – „NIE NALEŻY WYKONYWAĆ POSIEWU W KIERUNKU PRĄTKA SZCZEPIONKOWEGO BCG”. Ta … s... pisze to oficjalnie, na swojej stronie.
Innymi słowy - kiedy po zaszczepieniu dziecka tym syfem, wyskoczy mu takie coś (foto w załączniku) - to zaleca się konowałom, by nie wykonywali posiewu z rany, albowiem pozwoliłoby to określić, czy przyczyną tego ropnia jest jakieś dzikie choróbsko, które dziecko dopadło znienacka, czy właśnie wszczepiona bakteria gruźlicy. Badania laboratoryjne potrafią bez problemu zidentyfikować pochodzenie bakterii - zwłaszcza poprzez analizę porównawczą genotypu - czy nie pochodzi czasem ze szczepionki. No, ale pani „v-ce Przewodnicząca. Pediatrycznego Zespołu Ekspertów ds. Programu Szczepień Ochronnych” - NA SWOJEJ OFICJALNEJ STRONIE, wydaje lekarzom zalecenie nie wykonywania takich badań. Po co rodzic ma wiedzieć, że to konował uszkodził mu dziecko?
Przecież to jest jawne podjudzanie – lub nawet, biorąc pod uwagę jej pozycję - polecenie do popełniania przez lekarzy przestępstwa fałszowania dokumentacji i mataczenia - ukrywania dowodów w sprawie być może nawet śmiertelnego okaleczenia ZDROWEGO dziecka. Dlaczego ta postać – to nie postać, to posiedzieć – nie jest jeszcze w kajdankach?
Może dla tej paniusi też wykombinujemy jakiś pozew karny?
P.S
Jakiś czas temu, pewne dwa pajace – Mengele Radziwiłł i jeszcze jeden półgłówek Karczewski (marszałek senatu) wykonali publiczny cyrk, polegający na wzajemnym wstrzykiwaniu sobie szczepionki na grypę.
Pomijam fakt, co naprawdę było w strzykawkach – bo gotów byłbym założyć się o całą wypłatę, że mogła to być zwykła sól fizjologiczna – był to przykład wyjątkowej obłudy i łgarstwa, a także traktowania ludzi, jak zwykłych kretynów.
Co do pierwszej części – zawartości strzykawek. Do takich podejrzeń skłania mnie lektura książki „Bezlitosna immunizacja”, rosyjskiego lekarza i historyka medycyny Aleksandra Kotoka. Przytoczył on opinię jednego z amerykańskich lekarzy związanych onegdaj z Białym Domem. Nasi pajace nie wymyślili bowiem tego cyrku – jak to pisał prorok Eklezjastes – wszystko już było. Po wprowadzeniu szczepionki „na grypę” w USA, za czasów prezydenta Cartera, setki zaszczepionych nią pensjonariuszy domów dla emerytów, przeniosło się na tamten świat w trybie ekspresowym. Wybuchł skandal – zyski koncernów szczepionkowych zaczęły spadać, pojawiło się widmo procesów sądowych o odszkodowania dla rodzin ofiar.
Pijarowcy obu stron (bo administracja też była w to umoczona) postanowili wykonać publicznie właśnie taki cyrk – prezydent miał się publicznie zaszczepić przed kamerami. I wszystko szło jak należy, tylko podobno nie zgodził się na to szef ochrony Białego Domu, bo nie chciał ponosić odpowiedzialności za to, jeżeli prezydentowi przytrafi się to samo, co tym emerytom. Cóż, szefów ochrony (zwłaszcza prezydenta USA) wybiera się właśnie dlatego z osób, na które nie działają propagandowo – marketingowe hasełka, tylko konkrety. Dlatago, w ostatniej chwili, miał on podać wyznaczonemu do tego cyrku lekarzowi własną strzykawkę, zawierającą sól fizjologiczną. Tak w każdym razie relacjował to wydarzenie (teraz już sprzed 50 lat) jeden z lekarzy pracujących wówczas w Białym Domu. Skąd my zatem możemy wiedzieć, co NAPRAWDĘ wstrzyknęli sobie ci dwaj pajace?
Nawet gdyby byli takimi idiotami, by wstrzykiwać sobie prawdziwą szczepionkę „na grypę” - jak to powtarza Jerzy Zięba, preparat nie badany nawet na psie – to i tak przedstawianie tego, jako dowód bezpieczeństwa szczepień dla DZIECI lub KOBIET W CIĄŻY – jest iście kryminalnym fałszerstwem. Owa pseudonauka, jaką jest ten cały wakcynizm, najzupełniej bezczelnie olewa sobie bowiem fundament podstawowych zasad toksykologii, farmakokinetyki i farmakodynamiki – dawkę podanej substancji w przeliczeniu na kilogram masy ciała. Wakcyniczni szarlatani bredzą bowiem, że ich szczepionki nie podlegają tym podstawowym zasadom, gdyż ich składniki biologiczne oddziałują tylko na układ immunologiczny – zatem taką samą dawkę podaje się niemowlęciu (wcześniakowi) ważącemu 2.5 kg, jak dorosłemu facetowi o wadze ponad 90 kg. Żaden z tych bydlaków i cynicznych łgarzy nie zająknie się, że w tym wstrzykiwanym syfie znajduje się też cały wachlarz substancji chemicznych, w dodatku skrajnie toksycznych dla organizmu ludzkiego – a już dla organizmu dziecka w szczególności.
Każdy z nas, ludzi dorosłych, roześmieje się, kiedy zapytamy go, jakie szkody może mu wyrządzić wypita łyżeczka wódki. Nawet nie zakręci nam się w głowie. Ale podajmy tę łyżeczkę wódki niemowlęciu – zwłaszcza prosto do krwi – to trzeba być albo skończonym KRETYNEM, albo SKURWYSYNEM, by nie zdawać sobie sprawy z możliwych konsekwencji.
Osobiście, zaszczepiłbym tych dwóch kretynów dawką odpowiednią dla ich masy ciała – czyli, utrzymując powyższy przykład, dawką x 45. Żeby dokładnie odwzorować działanie tego na organizm dziecka. 45 razy więcej zawartej tam rtęci, aluminium, formaldehydu i jeszcze innego świństwa – ciekawe, jak by wtedy śpiewali...